Make Action Great Again / G20

Bez różnicy, na kogo głosujesz i jakie są twoje polityczne sympatie, czy psioczysz na kapitalizm i przyklejasz się rankiem do asfaltu na drodze szybkiego ruchu, czy pod choinkę kupujesz rodzinie proszkowe gaśnice, na filmach o amerykańskim prezydencie możesz bezkarnie – jak mawiał niegdyś nieodżałowany Zygmunt Kałużyński – bawić się niczym prosię. To ten typ bohatera kina akcji, który sam jeden

Apr 9, 2025 - 18:23
 0
Make Action Great Again / G20
Bez różnicy, na kogo głosujesz i jakie są twoje polityczne sympatie, czy psioczysz na kapitalizm i przyklejasz się rankiem do asfaltu na drodze szybkiego ruchu, czy pod choinkę kupujesz rodzinie proszkowe gaśnice, na filmach o amerykańskim prezydencie możesz bezkarnie – jak mawiał niegdyś nieodżałowany Zygmunt Kałużyński – bawić się niczym prosię. To ten typ bohatera kina akcji, który sam jeden potrafi nakopać do tyłka terrorystom atakującym Biały Dom i porywającym Air Force One, samym spiczem poderwać naród do boju z obcymi i do odbudowy kraju po ataku obcych oraz poradzić sobie w leśnej głuszy nie gorzej niż John Rambo. I nie są to bynajmniej przykłady wyssane z palca, ale parę migawek z ostatnich trzydziestu lat hollywoodzkiego kina. Już dawno uczyniło ono najpotężniejszego człowieka na świecie faktycznie potężnym – nawet jeśli nie ma pod ręką czerwonego guzika. Ale mało kto byłby w tej roli równie wiarygodny, co Viola Davis, która na twarzy wypisane ma, że lepiej z nią nie zadzierać. Aktorka zgarnęła już w karierze chyba wszystkie nagrody, jakie da się w ogóle w tym zawodzie zgarnąć. Mogła więc sobie zagrać amerykańską prezydentkę, a co. Ujmy jej to nie przyniesie, mimo stopniowej i konsekwentnej deterioracji rzeczonego urzędu. Davis gra jednak na wydechu, niewątpliwie myśląc o przelewie, który zapewne wart był tego trudu. Widz, który za seans pieniędzy nie dostanie, wręcz przeciwnie: będzie musiał za niego zapłacić, nie ma jednak żadnego powodu, aby się męczyć. Frajda z ekranu bowiem nie bije – bije tylko Davis. Ale bez przekonania, sennie, żeby nie rzec sztucznie, tak jak sztuczne są psychotyczne uśmiechy wcielającego się w czarny charakter Antony’ego Starra. Oboje wyglądają tutaj, jakby robili dobrą minę do złej gry, ale nawet to maskowanie się niespecjalnie im wychodzi. Reżyserka Patricia Riggen z kinem akcji wcześniej do czynienia nie miała i choć od czegoś trzeba zacząć, jest kompletnie pogubiona. Jej film to nic innego jak kolejny klon "Szklanej pułapki", może i odległy (tak jak i od tamtej epoki zdążył oddalić się dawno sam gatunek), ale mimo mutacji nie sposób nie rozpoznać szablonu. Czyli: prezydentka Danielle Sutton (Davis) leci z rodziną na szczyt G20, gdzie jej zadaniem jest przekonać polityczną śmietankę z całego świata o konieczności reformy globalnego sektora finansowego. Okazję do swoistej wolty monetarnej dostrzega w tym były agent, a obecny terrorysta Rutledge (Starr). Przy pomocy narzędzi oferowanych przez sztuczną inteligencję mężczyzna zamierza podkopać autorytety przywódców obecnych na walnym spotkaniu w Kapsztadzie i nabić sobie portfel bitcoinami. Tyle że najpierw musi przejąć kontrolę nad najpilniej strzeżonym budynkiem na Ziemi – hotelem, w którym odbywa się konferencja. Co zajmuje mu kilka minut. Ale Sutton udaje się zwiać razem z wiernym bodyguardem, brytyjskim premierem, szefową jednej z ważnych instytucji finansowych i koreańską pierwsza damą. Drużyna ta będzie przeciskać się przez szyby, chować za poprzewracanymi stolikami i uciekać czym prędzej z infiltrowanych pomieszczeń. Do czasu. Bo Danielle, zanim założyła sukienkę, nosiła mundur i zna niejedną sztuczkę rodem z frontu. Przechodzi więc do kontrataku. Co zaskakujące, właśnie wtedy film osiada wygodnie na mieliźnie i mości się tam już do samego końca. Davis nie nadaje się kompletnie na bohaterkę kinetycznego kina akcji, dlatego jej obowiązki przez dłuższy czas dźwiga prywatny ochroniarz Manny (Ramón Rodríguez). Tyle że to papierowa wycinanka, a nie pełnokrwisty bohater, więc równie dobrze na ekranie mogliby naparzać się statyści. Nieco ciekawszy wydaje się wątek męża (Anthony Anderson) i dzieci Danielle, którzy usiłują uciec z hotelu, korzystając wyłącznie z przypadku i komputerowych umiejętności obeznanej z techniką nastolatki. Również ta odnoga fabularna szybko drętwieje. Brakuje "G20" choćby pojedynczego elementu, który pozwoliłby albo przejąć się losem wszystkich tych dygnitarzy, albo chociaż przykuł uwagę niezłą realizacją scen strzelanin czy dobrą choreografią bijatyk. Niestety, te prezentują się słabo, na poziomie kosza z przecenionymi płytami. Teraz jednak nie trzeba ich znosić do domu z hipermarketu, bo platformy streamingowe zalewają nas treściami pośledniej jakości, będącymi czystą stratą czasu. "G20" to przypadek akcyjniaka wyprodukowanego przez zespół poruszający się całkiem po omacku, niemający pojęcia, co czyni takie kino przynajmniej zjadliwym. Niestety, sama Viola Davis nie uratuje ani świata, ani tego filmu.