Nowe szaty cesarzowej / Star Trek: Sekcja 31
To nie tak miało wyglądać. Kiedy Alex Kurtzman przedstawiał światu "Discovery" – pierwszy tytuł z nowego serialowego uniwersum "Star Treka", wydawało się, że przed fanami otwiera się nowy wspaniały świat. Co prawda "Discovery" nie wszystkim się spodobał – kwękano, że serial odszedł od ducha starych "Star Treków" – ale większość była zgodna, że postać cesarzowej Philippy Georgiou wypadła
To nie tak miało wyglądać. Kiedy Alex Kurtzman przedstawiał światu "Discovery" – pierwszy tytuł z nowego serialowego uniwersum "Star Treka", wydawało się, że przed fanami otwiera się nowy wspaniały świat. Co prawda "Discovery" nie wszystkim się spodobał – kwękano, że serial odszedł od ducha starych "Star Treków" – ale większość była zgodna, że postać cesarzowej Philippy Georgiou wypadła fantastycznie. Ta moralnie dwuznaczna bohaterka wybijała się na tle szlachetnych protagonistów, a Michelle Yeoh ze swoją charyzmą potrafiła przekuć tę rolę w prawdziwy klejnot. Nic więc dziwnego, że szybko pojawił się pomysł (rzucony zresztą przez samą Yeoh), by stworzyć odrębny serial, w którym Philippa Georgiou Augustus Iaponius Centarius grałaby pierwsze skrzypce. Wszyscy zdawali się pomysłem zachwyceni. W 2019 roku oficjalnie ogłoszono rozpoczęcie prac nad scenariuszem. W pewnym momencie była nawet zgoda na realizację dwóch sezonów na raz. Ale miesiące mijały i już w trzecim sezonie "Star Trek: Discovery" Philippa Georgiou zniknęła. A nowego serialu z nią na pierwszym planie wciąż nie było. W 2023 roku podjęto decyzję, która po seansie "Star Trek: Sekcja 31" będzie przeklinana przez wszystkich fanów uniwersum. Otóż ogłoszono, że zamiast serialu powstanie film. To nie tak miało wyglądać. Sekcja 31 to jedna z najbardziej intrygujących organizacji w świecie Star Treka. Bohaterami większości filmów i seriali w tym uniwersum są bowiem osoby szlachetne, głęboko wierzące w ideały Federacji. Wprowadzona w serialu "Star Trek: Stacja kosmiczna" Sekcja 31 to organizacja niemalże podziemna, stojąca na straży bezpieczeństwa Federacji, ale pozbawiona moralnych hamulców. Połączenie jej z postacią Philippy Georgiou wydawało się doskonałym pomysłem. Fani wreszcie mogliby spojrzeć na świat Star Treka z nowej perspektywy, oglądając przygody agentki, która działa w dobrej sprawie, ale czyni to w najgorszy z możliwych sposobów. Ci, którzy spodziewali się, że mimo zmiany formy – z serialu na film – ta koncepcja zostanie utrzymana, muszą przygotować się na wstrząs. Radzę zaopatrzyć się w duże opakowanie chusteczek, bo będziecie płakać nad pokracznym monstrum, w które przekształcił się pomysł serialu o Philippie Georgiou i Sekcji 31. Film Olatunde Osunsanmiego zaczyna się od efekciarskiej sekwencji, która wyjaśnia, że, owszem, Philippa Georgiou była agentką Sekcji 31, ale już nią nie jest. Teraz prowadzi klub i się nudzi. Kiedy więc Federacja wysyła do niej grupę agentów, ta przyjmuje ich z otwartymi ramionami, łatwo dając się wciągnąć w nową intrygę... Przynajmniej do czasu, kiedy odkryje, o co tak naprawdę chodzi. Pierwszy akt to mieszanka "Strażników Galaktyki" Jamesa Gunna i filmów Guya Ritchiego. Są tu – w teorii – zabawne dialogi oraz szybki montaż scen akcji. Jednak twórcom "Star Treka: Sekcji 31" zabrakło wyobraźni oraz zdolności Gunna i Ritchiego, przez co sekwencja ta wygląda raczej na parodię, a nie podróbkę ich filmów. Mimo wszystko to i tak najlepsza część całej "Sekcji 31". Autorzy szybko tracą kondycję i od mniej więcej 30 minuty nawet nie udają, że próbują rozwinąć postacie, konsekwentnie prowadzić fabułę lub zaproponować widzom cokolwiek, by ci nie stracili resztek zainteresowania. Zamiast tego otrzymujemy narracyjne półprodukty. Los większości postaci pozostaje widzom kompletnie obojętny, bo przecież trudno przejmować się kimś, kogo poznało się kilkanaście minut wcześniej i o kim niczego się praktycznie nie dowiadujemy. Ale autorom filmu to najwyraźniej nie przeszkadza. W ekspresowym tempie przechodzą bowiem do finału, w którym – zgodnie z najgorszą hollywoodzką tradycją ostatnich dwóch dekad – następuje ujawnienie prawdziwego czarnego charakteru oraz jego motywacji. Widz nie ma jednak czasu w jakikolwiek sposób na to zareagować, bo oto jesteśmy już świadkami finałowego "łubudu". Uniwersum Star Trek obfitowało w rzeczy przeciętne i słabe. Jednak od czasu filmu "Star Trek V: Ostateczna granica" fani nie widzieli czegoś równie koszmarnego. Ale wciąż, piąta część przy wszystkich jej słabościach to dużo lepsza rozrywka od "Star Treka: Sekcji 31", który sprawia wrażenie, jakby twórcy zakpili sobie z fanów. Udają, że ubrali uniwersum w nowe, wspaniałe szaty, podczas gdy w rzeczywistości cesarzowa Georgiou wraz z całą Sekcją 31 jest naga. To nie tak powinno wyglądać.