Poznaj moją zmorę / Rodzice kontra duch

Z rodziną wychodzi się dobrze nie tylko – jak głosi złośliwe powiedzenie – na zdjęciu, ale i za mąż. A przynajmniej taką nadzieję mają Josh (Brandon Flynn) i Rohan (Nik Dodani), którzy zapraszają swoich starych do wynajętego domu na prowincji, gdzie mają przekazać im radosne nowiny. I jest to znakomita podkładka dla komediowej szermierki na charaktery, jako że rodzice zakochanych są jak ogień i

Mar 14, 2025 - 15:08
 0
Poznaj moją zmorę / Rodzice kontra duch
Z rodziną wychodzi się dobrze nie tylko – jak głosi złośliwe powiedzenie – na zdjęciu, ale i za mąż. A przynajmniej taką nadzieję mają Josh (Brandon Flynn) i Rohan (Nik Dodani), którzy zapraszają swoich starych do wynajętego domu na prowincji, gdzie mają przekazać im radosne nowiny. I jest to znakomita podkładka dla komediowej szermierki na charaktery, jako że rodzice zakochanych są jak ogień i oliwa. Tyle że mamy tu do czynienia z gatunkowym miszmaszem. Gdzieś pod podłogą przytulnego domostwa czyha bowiem zmora, która łyka dusze niewinnych jak cukierki. I to z owym poltergeistem, czy też innego rodzaju pasożytniczym upiorem, zmuszeni będą się zmierzyć weekendujący. Wojenka będzie częściej zabawna niż niepokojąca, ale reżyser Craig Johnson traktuje horror całkiem poważnie. W tym sensie, że potrafi zaaranżować całkiem niezłe, sprawne i głośne sceny grozy. Kluczem filmu jest zresztą nieustanna przeplatanka gatunkowa oparta na wyrazistych kontrapunktach – najbliższym odniesieniem są tu zdecydowanie poszukiwania Sama Raimiego. To nie ten poziom rzemiosła, luzu i wyczucia, ale Johnson czuje się w swojej żonglerce swobodnie, choć trudno oprzeć się myśli, że fantastyczna obsada jest mu kulą u nogi. Brzmi to jak rojenie szalonego krytyka – ale niestety, nie tym razem. Na ekranie zebrano śmietankę serialowych gwiazd, z których żadna nie mogła zostać na drugim planie i każdej należało znaleźć coś do roboty – w efekcie następuje niepożądane rozproszenie uwagi. Jesteśmy świadkami być może podświadomej aktorskiej wojenki o nasze zainteresowanie, co bywa przeciwskuteczne. Tak czy owak, zabawa jest przednia, a marudzenie wydaje się nie na miejscu. Bo zderzenie obu rodzin, sztywnej i konserwatywnej oraz wyluzowanej i liberalnej, to klasyczna czołówka praktycznie od pierwszego kontaktu. Johnson unika rozrysowywania szerszego konfliktu, zamiast na postawach skupia się na indywidualnych charakterach. Ba, nawet zasadniczy sztywniacy (grani przez Briana Coxa i Edie Falco) pragną tu jedynie synowskiego szczęścia i starają się przeskoczyć kłody rzucane im pod nogi z przeciwległego narożnika przez niefrasobliwego przyszłego zięcia i jego roztrzepanych, zadowolonych ze wszystkiego rodzicieli (duet Dean Norris i Lisa Kudrow). Ewidentnie potencjalne spory między rodzicami i dziećmi zostały wyjaśnione poza kadrem, jeszcze przed rozpoczęciem akcji filmu, którego mottem jest akceptacja i solidarność. Brzmi to cokolwiek idealistycznie, lecz Johnson stroni od nihilizmu, złych emocji i ponuractwa, będących przecież filarami horroru – nawet kiedy po niego sięga. Komedia komedią i rodzicielskie starcia rodzicielskimi starciami, ale mamy jeszcze zmorę. Zły duch prędko przystępuje do działania i nie jest tu kwiatkiem do kożucha, tylko integralnym elementem fabuły oraz katalizatorem faktycznego zbliżenia obu rodzin, które łączą siły, aby pozbyć się upierdliwego upiora. Ten, pozbawiony koniecznej do wykonania złowieszczego planu formy materialnej, zajmuje ciało Geralda. I nagle Brian Cox lata po domu jak (dosłownie!) opętany z gołym tyłkiem: wyje, ryczy i ewidentnie ma z tego nie lada frajdę. To sama przyjemność móc patrzeć, jak aktor u szczytu swojej sławy, po zagraniu życiowej roli bezwzględnego, chłodnego patriarchy w "Sukcesji", teraz wygłupia się, jakby jutra miało nie być. Zgodnie z duchem kina grozy, z którym Johnson flirtuje przez cały film, coraz to śmielsze ekscesy Geralda bywają obrzydliwe i makabryczne, dlatego wypada położyć im kres. Josh i Rohan nie tak wyobrażali sobie spotkanie najbliższych im osób, ale każdy sposób jest dobry, żeby ludzie się do siebie zbliżyli. Kiedy jednak kręci się film z tak szerokim uśmiechem, nareszcie zaczynają boleć mięśnie. Dziwne to zastrzeżenie, zgoda, ale omawiany tytuł bywa momentami aż zbyt pogodny, niemal nachalnie optymistyczny. Przydałoby się tutaj więcej brudu, aczkolwiek "Rodzice kontra duch" – na szczęście – nigdy nie bywają aż tak infantylnie nieznośni jak polski tytuł filmu. Sugeruje on coś na kształt familijnej bzdurki na niedzielę, dlatego uspokajam: to istotnie opowieść rodzinna, ale zdecydowanie nie dla całej rodziny. Zalecam obejrzenie już po tym, jak dzieci pójdą spać.