Małpoza / Małpa

Małpa jaka jest, każdy widzi. Wyszczerzone zęby, wyłupiaste oczy, zastygłe w bezruchu łapska, które ściskają małe pałeczki, grożąc, że lada chwila zabębnią na małym werbelku. Jeśli historia horroru jest również historią diabolicznych zabawek – od Chucky'ego przez menażerię z "Władcy lalek" po Annabelle – to tytułowa maskotka z filmu Osgooda Perkinsa ma już zagwarantowane miejsce w annałach kina

Mar 7, 2025 - 13:11
 0
Małpoza / Małpa
Małpa jaka jest, każdy widzi. Wyszczerzone zęby, wyłupiaste oczy, zastygłe w bezruchu łapska, które ściskają małe pałeczki, grożąc, że lada chwila zabębnią na małym werbelku. Jeśli historia horroru jest również historią diabolicznych zabawek – od Chucky'ego przez menażerię z "Władcy lalek" po Annabelle – to tytułowa maskotka z filmu Osgooda Perkinsa ma już zagwarantowane miejsce w annałach kina grozy. W oku kamery ta małpa prezentuje się przecież jak należy: fotogenicznie, zadziornie, upiornie. Przy okazji dowodzi jednak, że aby zapisać się w historii gatunku, wystarczy czasem po prostu robić dobre wrażenie. Piszę o historii horroru, bo "Małpa" jest filmem o horrorze historii: nie tylko opowiada o  przekazywanej z pokolenia na pokolenie traumie, ale też wyrasta z dziedzictwa traum pozaekranowych. Osgood Perkins, z tych Perkinsów, dostał przecież w spadku niejeden horror, od tych filmowych ("Psychoza") po te zupełnie niefilmowe (okoliczności śmierci matki). Ktoś powie, że ścieżka biografii wręcz nie dała mu wyjścia, po prostu musiał w końcu stanąć za kamerą i zacząć straszyć: życie ugniotło go w kształt reżysera horrorów. "Małpa" jest zaledwie kolejnym rozdziałem jego nieustannego boju z fatum. Na formie filmu zaważyło jednak coś potencjalnie jeszcze straszniejszego: biurokracja.  Tytułowa maskotka ma przecież własną genealogię i licznych potomków: od mechanicznej lalki Jolly Chimp przez Ellę z horroru "Małpia intryga" (1988) po drugoplanową postać z "Toy Story 3" (2010). O ironio: najgroźniejszym ogniwem tego łańcucha okazał się animowany film dla dzieci – a raczej stojący na jego straży prawnicy. Disney nie lubi dzielić się swoimi maskotkami, więc Perkins musiał zaprojektować swoją małpę w taki sposób, żeby nie przypominała zanadto postaci z animacji Pixara: zamiast talerzyków zabawka dostała więc pałeczki i werbelek. Nie powiem, dział prawny wielkiej korporacji to całkiem wdzięczny symbol bezcielesnej, ale wszechmocnej Grozy – takiej, jaka od początku nawiedza filmografię Perkinsa.    Ale "Małpa" wyrasta z jeszcze jednej tradycji i ma jeszcze jednego ojca: Stephena Kinga. To pokrewieństwo przejawia się w dwójnasób. Po pierwsze, wprost: opowiadanie mistrza horroru posłużyło Perkinsowi za pierwowzór scenariusza. Rozbudowując oszczędny fabularnie materiał literacki do rozmiarów pełnometrażowej fabuły, reżyser trochę za bardzo jednak przytulił się do Kinga. I tu wkracza "po drugie": "Małpa" cierpi bowiem na klasycznie kingowską przypadłość, zgodnie z którą świetny punkt wyjścia prowadzi do mniej świetnego rozwinięcia. Wiecie, takiego, gdzie pojawiają się pająki z kosmosu albo eksplozje atomowe – kto czytał odpowiednie książki, ten wie. Perkins zaczyna z wysokiego C i przez chwilę prowadzi opowieść w pięknym stylu, ale gdzieś po drodze małpi umysł przejmuje kontrolę i fabuła rozpada się na ciąg mniej lub bardziej atrakcyjnych skeczy.    Po części jest to efekt zamierzony. "Małpa" jest bowiem anomalią w filmografii Perkinsa. Dotychczas reżyser serwował przede wszystkim gotowaną na wolnym ogniu ponurą zawiesinę, patrz: "Zło we mnie" (2015), "I Am the Pretty Thing That Lives in the House" (2016) czy "Kod zła" (2024). "Małpa" pracuje jednak w innym trybie: Perkins odpina tak zwane wrotki i jedzie bez trzymanki, celując w ten punkt, gdzie horror styka się z komedią. Rezultat ogląda się jak "Oszukać przeznaczenie" nakręcone przez braci Coenów, wzbogacone dyskretnie lynchowskimi wtrętami: tu przekrzywiony kadr, tam ekscentryczny wujek (w tej roli sam Perkins), gdzieś indziej stroboskop policyjnej syreny demonicznie oświetlający gałęzie jakiegoś drzewa nocą.  Sęk w tym, że seria "Oszukać przeznaczenie" jest filmową maszynką Rube'a Goldberga, której twórcy budują suspens na zasadzie domina, spiętrzając rekwizyty i mamiąc widzów zagadką, jaki klocek tym razem rozpocznie zabójczy proces. Perkinsa tymczasem nie interesuje mechanika takiego spektaklu, tylko faktura. Nie proces, tylko efekt. Wrażenie. Kolejne ofiary przeklętej małpy umierają tu przecież (zazwyczaj) znienacka, bez skrupulatnego przygotowania. Liczy się szok. Coś jest na rzeczy z tymi małpami: Dev Patel w "Monkey Manie" w podobny sposób małpował formę gatunku dla efektu "artystycznego", ignorując prawidła, które sprawiają, że maszyna gatunku w ogóle działa. Bo horror w "Małpie" nie jest sztuką zarządzania widzowską uwagą. Jest metaforą. Językiem, który służy do nazwania absurdalności świata. Innymi słowy: "Oszukać przeznaczenie" to slapstick, "Małpa" to groteska. Żeby lepiej uchwycić egzystencjalny absurd i pokazać, jak kręcą się tryby międzypokoleniowej traumy, Perkins patrzy z dystansu, rozpinając swoją opowieść na przestrzeni lat. Głównym bohaterem jest Hal Shelburn (jako chłopca gra go Christian Convery, jako dorosłego – obsadzony "wbrew warunkom" Theo James), który razem z bratem bliźniakiem Billem znajduje pamiątkę po zaginionym ojcu – felerną zabawkową małpę. Kiedy w ich otoczeniu zaczynają umierać kolejne osoby, chłopcy uświadamiają sobie, że nakręcany zwierzak jest przeklęty i postanawiają przerwać morderczą passę. Szkopuł w tym, że pokusa przekręcenia kluczyka jest bardzo silna, a licho nie chce grzecznie spać. Mijają lata, bracia dorastają i idą dalej własnymi ścieżkami, aż tu nagle małpa powraca.   Jak to zwykle bywa w opowieściach o dojrzewaniu, najwdzięczniej wypada pierwszy etap, gdy bracia są wciąż dziećmi. Perkins jeszcze nie rozkręca tu na dobre karuzeli małpich figli, jeszcze interesują go prawdziwe emocje. To tu bije zresztą prawdziwe serce filmu – w osobie Lois Shelburn, matki Hala i Billa. Tatiana Maslany gra ją w sposób szalenie uroczy (a może uroczo szalony), pięknie balansując między dogłębnym smutkiem i radosnym odklejeniem. Lois daje chłopcom lekcje swoistego zdrowego pesymizmu: raz porywa do tańca na pogrzebie, innym razem przypomina, że "każdy umiera". "Małpa" mówi jednak o tym, jak trudno się z tym gorzkim faktem pogodzić – zwłaszcza kiedy życie rzuca kolejne kłody pod nogi. Dla Hala takim dopustem jest nawet Bill: rodzony brat, który nie zmarnuje żadnej okazji, by mu dogryźć. Wypisz, wymaluj, absurd losowości: jeden rzut kostką dał brata dobrego, drugi – złego. Nigdy nie wiesz, kiedy i gdzie nadejdzie kolejny cios: w domu, w szkole, w restauracji… Weź tu nie sięgnij po przeklętą małpę, żeby wyrównać rachunki ze światem.  W tym sensie "Małpa", choć pozornie odstaje od filmografii autora, pozostaje filmem do bólu perkinsowskim. Reżyser po swojemu pokazuje, jak trauma z dzieciństwa kładzie się cieniem na dorosłym życiu bohaterów: jak dziwaczeją, nie potrafiąc otrząsnąć się z tego, co przeżyli: jak wypierają problem, zamiast stawić mu czoła. Hal trzyma na dystans nawet własnego syna (Colin O'Brien), próbując uchronić go przed swoim losem. Tragiczna ironia polega na tym, że w ten sposób niechcący tylko przekazuje dalej pałeczkę traumy. Ta zaś, nieprzepracowana, zatacza coraz szersze kręgi, powoli zatruwając świat. Ale tragiczna ironia polega również na tym, że im dalej w film, tym mniej nas to obchodzi. Perkins inscenizuje jeden makabryczny przypadek za drugim, ale w tym dramatycznym pochodzie atrakcji brakuje zwykłej dramaturgii. Niestety: szokery – podobnie jak jump scare'y – w końcu się zużywają. Nieważne, jak fajnego triku nauczysz małpę, jeśli powtórzy go zbyt wiele razy z rzędu, trik straci swoją moc.