Jednym światłem / Jutro o świcie

"Całkowite zaćmienie" Agnieszki Holland kończy się ujęciem tańczących na wodzie, rozmytych słonecznych refleksów. Z offu wybrzmiewają ostatnie słowa umierającego poety, młodego Rimbauda: "Odnalazłem ją". "Co?" – pyta Verlaine. "Wieczność. To słońce zmieszane z morzem".  Islandczyk Rúnar Rúnarsson też zdaje się odnajdywać wieczność na styku tych dwóch żywiołów, otwierając i zamykając swój film –

Mar 3, 2025 - 00:25
 0
Jednym światłem / Jutro o świcie
"Całkowite zaćmienie" Agnieszki Holland kończy się ujęciem tańczących na wodzie, rozmytych słonecznych refleksów. Z offu wybrzmiewają ostatnie słowa umierającego poety, młodego Rimbauda: "Odnalazłem ją". "Co?" – pyta Verlaine. "Wieczność. To słońce zmieszane z morzem".  Islandczyk Rúnar Rúnarsson też zdaje się odnajdywać wieczność na styku tych dwóch żywiołów, otwierając i zamykając swój film – którego głównym tematem jest konfrontacja ze śmiercią – ujęciami słońca zachodzącego nad islandzką Zatoką Faxa. W lipcu w Reykjaviku trwa dzień polarny; zachód słońca zaczyna się późno, nieraz przed północą, i trwa kilka godzin, podczas których nigdy nie zachodzi ono całkowicie. Właściwie zachodzi, dopóki nie zacznie wstawać; a tych kilka godzin wypełnia zmierzch, nigdy jednak kompletna ciemność.  Można powiedzieć, że Rúnarsson adaptuje ten język islandzkiej przyrody, aby opowiedzieć o żałobie. To u niego czas wypełniony łagodnym, złotym światłem, pozbawiony ciemności: żałoba rozmigotana światłem białej nocy. Przed stoczeniem się w ciemność ratuje ją kolektywność jej doświadczania; to wyjście poza siebie umożliwia tu katharsis.  Chociaż zaczyna się oczywiście od jednostki. W tragicznym wypadku w tunelu w Reykjaviku ginie Diddi, ukryta miłość Uny, studentki ASP. Para miała właśnie ujawnić swój związek; Diddi jechał na zachód, żeby zerwać ze swoją dziewczyną, Klarą. Tymczasem to nieświadoma niczego, zrozpaczona Klara przyjedzie do Reykjaviku, aby wspólnie z przyjaciółmi przeżyć ten trudny dzień, stawiając równie zrozpaczoną, a dodatkowo dźwigającą tajemnicę Unę w niezręcznym położeniu. Na początku może się wydawać, że film Rúnarssona zdominuje kwestia prawa do żałoby, jak w "Fantastycznej kobiecie" Sebastiána Lelio czy "Emilii Pérez" Jacques'a Audiarda. Una początkowo nie może znieść braku pierwszeństwa w żałobie – w jej odczuciu to ona, jako prawdziwa miłość Diddiego, straciła najwięcej; jej należy się więc większe współczucie, większa atencja grupy, a jednocześnie musi zachować na ten temat milczenie. Reżysera nie interesuje jednak ważenie tragedii, zamiast tego kieruje swoich bohaterów na tory równouprawnienia w żałobie: egalitarnego doświadczenia grupowego, w którym tyle spontanicznie, co dojrzale się jednoczą. "Wszyscy go straciliśmy" – podkreśla najlepszy przyjaciel Diddiego, który już wcześniej odkrył jego romans z Uną.  W ciągu nadchodzących spędzonych razem godzin bohaterowie dadzą sobie nawzajem przestrzeń do przeżywania straty – a ilekroć jeden z członków grupy dojdzie do krawędzi ciemności, pozostali go znad niej zawracają. Rúnarsson pokazuje, jak wielkie znaczenie w momentach cierpienia ma społeczne wsparcie i możliwość współdzielenia doświadczenia z innymi w poczuciu bliskości i bezpieczeństwa – i robi to na przykładzie być może pierwszego pokolenia młodych ludzi, które rzeczywiście potrafi to robić. W scenach wspólnego odreagowywania, katarktycznego tańca, Una i jej kompani podobni są do bohaterów "Tacy właśnie jesteśmy" Luki Guadagnino – choć różne kulturowo, to też uniwersum młodych, którzy trzymają pokolenie rodziców na marginesie swoich formacyjnych doświadczeń, wiedząc, że prawdziwie wsparcie otrzymają od siebie nawzajem. Rúnarsson, niczym Bergman w "Personie", stopniowo orbituje w stronę rozwijającej się między Uną i Klarą relacji, przemierzającej drogę od antagonizmu do zjednoczenia – wyrażonego dosłownie ujęciem, w którym patrzą na siebie przez szklaną ścianę domu, a ich odbicia powoli scalają się w jedną twarz.  Przez film przewijają się ubrane w hipnotyzujące, sakralno-syntetyczne dźwięki słowa wiersza miłosnego rzymskiego poety Katullusa, "Odi et Amo" – "Kocham i nienawidzę" – i o ile z początku może się wydawać, że odnoszą się one do uczuć Uny wobec zmarłego ukochanego, to jednak z czasem reżyser coraz wyraźniej sprowadza je do emocjonalnego sprzężenia dwóch bohaterek. Chociaż prawda co do relacji Uny z Diddim nigdy nie zostaje między nimi wypowiedziana, to ujawnia się w inny sposób: w intuicji współdzielonej miłości do kogoś. Una, Klara – imiona bohaterek składają się na "jedno światło", w które ostatecznie się skupią. Medium wszechobecnego, utrwalanego na 16-milimetrowej taśmie światła polarnego dnia jest u Rúnarssona islandzka architektura, ściśle sprzężona z lokalną przyrodą. Niczym w Plotyńskiej teorii estetyki, według której claritas, wewnętrzny blask rzeczy, to, obok harmonijnych proporcji, nieodłączny składnik piękna, wszystkie powierzchnie potęgują tu grę świateł. Geometryczne szklane panele, składające się na fasadę umieszczonego nad wodą budynku Harpa, w którym osadzono w filmie centrum kryzysowe, odbijają światło w rozmaitych kolorach, nawiązując do efektów zorzy polarnej i bazaltowych islandzkich pejzaży. Podobnie brutalistyczny gmach luterańskiego Kościoła Hallgrímura – sceneria filmowej "lekcji latania" – z jego wertykalnymi kolumnami przypominającymi organy inspirowany jest typowymi dla Islandii bazaltowymi formacjami z lawy.  Kluczem do filmu Rúnarssona jest jedność: życia i śmierci, dnia i nocy, architektury i natury, jedność grupy. To subtelna, przesączona światłem złotej godziny chwila kolektywnego zamyślenia. W promieniach kolejnego zachodu słońca, oglądanego tym razem przez Klarę i Unę, za horyzontem chowa się utracona miłość i wstaje prawdopodobnie nowa przyjaźń.