Nie składajcie skalpeli czyli 20 lat „Grey’s Anatomy”
Swoją drugą kadencję rozpoczął George W. Bush, YouTube miał zaledwie miesiąc, Apple miał za…

Swoją drugą kadencję rozpoczął George W. Bush, YouTube miał zaledwie miesiąc, Apple miał za kilka miesięcy pokazać użytkownikom IPoda Nano. Widzowie zobaczyli już nowego Batmana w interpretacji Christophera Nolana, dwa tygodnie wcześniej Mariah Carey wypuściła piosenkę „We Belong Together”, która podbiła listy przebojów. Tak wyglądał świat (a przynajmniej jego mały kawałek) gdy 27 marca 2005 roku, dokładnie 20 lat temu w stacji ABC zadebiutował pierwszy odcinek „Grey’s Anatomy”, nowego serialu, który miał się w ciągu kilkunastu lat stać niedołączaną częścią telewizyjnej ramówki.
„Grey’s Anatomy” ( ” (pozwólcie, że pozostaną przy oryginalnym tytule błyskotliwie wykorzystującym tytuł popularnego podręcznika do anatomii) zadebiutowało jako pojawiające się pomiędzy sezonami serialowymi zastępstwo za serial „Boston Legal” (po polsku „Orły z Bostonu”). Serial miał mieć w pierwszym sezonie więcej odcinków, ale ostateczni zamówiono mniej, tak by zgrać produkcję z nowym sezonem największego ówczesnego hitu ABC „Gotowych na Wszystko”. Twórczynią serialu była Shonda Rhimes. To nie był jej debiut (była wcześniej odpowiedzialna min. za „Crossroads” czyli aktorski debiut Britney Spears czy „Pamiętnik Księżniczki 2”) ale nic nie zapowiadało, że dzięki temu serialowi zbuduje prawdziwą telewizyjną potęgę i stanie się jedną z najważniejszych telewizyjnych producentek w Hollywood.
Wróćmy jednak do samego „Grey’s Anatomy”. Serial o młodych adeptach chirurgii, nie pojawił się w zupełnej pustce. W 2005 roku wciąż można było oglądać „Ostry Dyżur” (zakończony dopiero w 2009), rok wcześniej zadebiutował „Doktor House”, Ryan Murphy przyciągał widzów serialem „Nip/Tuck” o chirurgach plastycznych, a „Scurbs” było jeszcze w trakcie swoich pierwszych najlepszych sezonów. Innymi słowy, jak to zwykle bywa w amerykańskiej telewizji, kto lubił medyczne procedury miał co oglądać. Z resztą w ogóle w 2005 roku seriale telewizyjne miały się fantastycznie, wchodziliśmy właśnie w prawdziwie złotą erę seriali. Rok wcześniej zadebiutowali „Lost”, wspomniany wcześniej „House” i „Gotowe na wszystko”. W samym 2005 nadano pierwsze odcinki amerykańskiej wersji „The Office”, „Jak poznałem waszą matkę”, „Prison Break” i co ważne dla wąskiej grupy czytelników tego bloga – pierwsze odcinki nowego „Doktora Who”. Jeśli był kiedykolwiek złoty czas seriali to właśnie wtedy.
Co jednak jest takiego w „Grey’s Anatomy”, że podczas gdy 90% z przytoczonych przeze mnie tytułów należy już do historii (albo szykuje się do rebootu) to opowieść o tym jak Meredith Grey próbuje znaleźć szczęście, wciąż trwa, stając się po drodze najdłużej nadawanym serialem medycznym w prime time (to ważne rozróżnienie, bo gdybyśmy mieli brać pod uwagę opery mydlane nadawane przedpołudniem to zjadają one każdy inny serial na śniadanie pod względem ilości odcinków). Odpowiedź może się wydawać prosta – lubimy jak ładni ludzie wchodzą ze sobą w skomplikowane związki romantyczne jednocześnie starając się ocalić życie swoich pacjentów. Zawsze mieliśmy do tego słabość. W serialu Shondy Rhimes uczuciom i wewnętrznym rozterkom bohaterów poświęcono zdecydowanie więcej miejsca niż w tradycyjnych produkcjach medycznych. Podczas gdy w „Ostrym Dyżurze” lekarze ratowali życie i romansowali, to w Seattle najpierw romansowali a w przerwach wykonywali niesłychanie skomplikowane operacje.
Ale mam wrażenie, że kluczem do powodzenia „Grey’s Anatomy” – poza przywiązaniem do miejsc i bohaterów jest też sam punkt wyjścia. A dokładniej główna bohaterka. Meredith Grey, została napisana tak, jak w 2005 roku rzadko pisało się postaci kobiece. Nie poszła na medycynę, bo marzyła o tym by pomagać chorym dzieciom. Nie była optymistycznie nastawiona do życia. Nie miała w sobie światła, które rozświetlało każde pomieszczenie. Meredith Grey została napisana jako dziewczyna, która ma w sobie mrok, sporo rezygnacji i niezwykłą umiejętność komplikowania sobie życie, przez złe decyzje romantyczne. Przez wiele dekad dostawaliśmy takich bohaterów, ale zwykle byli to mężczyźni. Owo wewnętrze splątanie Meredith która jednocześnie chciałaby się wyzwolić od cienia swojej matki (wybitnej chirurżki), poradzić sobie z niezbyt szczęśliwym dzieciństwem i fatalnym wyborem ukochanego (przypadkowy facet poznany w barze okazuje się jej szefem i to dodatkowo żonatym) było magnesem, który przyciągał do serialu. Jeśli Meredith mogła znaleźć szczęście i tak fajną przyjaciółkę jak Christina to w sumie – dlaczego nas by miało to nie spotkać. Choć jak zwykle bywa w „Grey’s Anatomy”, żadne szczęście nie jest pełne i trwałe, bo nie da się nakręcić 21 sezonów serialu bez mnożenia komplikacji.
Dodatkowo, przynajmniej na samym początku serialu, wszyscy mieliśmy poczucie, że oglądamy historię, która ma jasno wytyczony cel. Oto grupka młodych lekarzy chce zostać chirurgami. Razem z nimi przeżywaliśmy sukcesy, pierwsze operacje, trudne przypadki, możliwości awansu. Każdy mógł z tej przedstawionej na samym początku pierwszego odcinka grupki wybrać do kogo był najbardziej podobny. Cyniczny jak Alex, skoncentrowany jak Cristina, łagodny jak George, z sercem na dłoni jak Izzie, emo jak Meredith. Serial układał swoich bohaterów niczym test osobowości czy znak zodiaku. W czasach popularności BuzzFeed i ich quizów mogliśmy godzinami sprawdzać do kogo nam najbliżej a potem obstawiać kto odniesie największy sukces.
Co ciekawe, gdy dziś patrzymy na obsadę serialu trudno sobie przypomnieć jak bardzo nie byli to znani aktorzy w chwili, kiedy produkcję zaczynano. Chyba najbardziej rozpoznawalny był Patrick Dempsey, który jednak znany był z tego, że na wiele lat zniknął z ekranów po tym jak zagrał w popularnych filmach młodzieżowych. Ellen Pompeo kojarzyła się wielu osobom wyłącznie z gościnnego występu w jednym z odcinków „Przyjaciół”, zaś Sandra Oh z roli w „Pamiętniku Księżniczki”, Katherine Heigl kojarzyli zaś wielbiciele serialu „Roswell”. Na przestrzeni lat niemal do wszystkich, którzy zostali w serialu na dłużej przylgnęły ich serialowe persony, niemal idealnie skrojone pod charaktery aktorów i ich sposób gry aktorskiej.
Przez lata łatwo też zapomnieć, że nie była to zawsze łatwa produkcja. Część aktorów pożegnała się z serialem przedwcześnie. T. R. Knight odszedł zawiedziony tym w jakim kierunku rozwijała się jego postać, Katherine Heigl, chciała grać w filmach i też nie była szczególnie zadowolona tym jak kręcony jest serial. Aktorka chciała więcej czasu spędzać z rodziną, ale też skorzystać z szans jakie przyniosła jej serialowa sława. Isaiah Washington został zwolniony z serialu za homofobiczne zachowania. A to tylko kilka przykładów z pierwszych lat kręcenia produkcji. Bo odejść, sporów czy poczucia, że serial nie prowadzi postaci tak jak aktorzy sobie wymarzyli trochę było. Z resztą odejście z produkcji bywało czasem najlepszym pomysłem – Sandra Oh, dzięki temu, że wypisała się z „Grey’s Anatomy” mogła zagrać i zebrać worek nagród za swój występ w „Obsesji Eve”. Z resztą dziś z oryginalnej obsady prawie nikt nie został, co pokazuje, że seriale medyczne mają taką właśnie historię – zaczynają się jako opowieści o konkretnych ludziach, ale kończą bardziej jako opowieść o miejscu (podobnie było w przypadku „Ostrego Dyżuru”). Sama Ellen Pompeo jest dziś jedną z najlepiej opłacanych aktorek w historii telewizji. Nie kryje, że bardzo jej na tym zależało. Wcale się nie dziwię, gdyby jeden z najważniejszych seriali ostatnich dekad miał moją twarz też chciałabym zobaczy za to kasę.
Przez lata trwała dyskusja czy „Grey’s Anatomy” jest w istocie serialem medycznym czy obyczajowym rozgrywającym się w szpitalu. Wydaje się, że z każdym sezonem coraz więcej jest i było w nim obyczajowej dramy niż w przypadków medycznych. Z drugiej strony, badania pokazały, że serial wpływał na to jak amerykańscy widzowie postrzegali opiekę medyczną w swoim kraju. Nawet jeśli, doskonali serialowi chirurdzy mieli bez porównania wyższy odsetek zgonów wśród pacjentów niż realni lekarze. Częściej też operowali, bo niemal każdy pacjent z ostrego dyżuru trafiał u nich na stół operacyjny. Ale wpływ serialu na społeczeństwo nie ogranicza się tylko do kwestii medycznych. Popularne określnie „Pick me girl” oznaczające dziewczyny i nastolatki, które za wszelką cenę starają się przypodobać chłopakom przez to, że „nie są takie jak inne dziewczyny” nawiązuje do sceny z serialu, gdzie Meredith błaga Dereka by wybrał ją w miejsce swojej żony. Serial ma też dobry wpływ na oglądających, gdy w jednym z sezonów poświęcono odcinek kwestii zgłaszania gwałtów i przemocy seksualnej, przez następne 48 godzin liczba telefonów do infolinii zajmujących się pomocom ofiarom podskoczyła o ponad czterdzieści procent.
Oczywiście każdy serial, który ma ponad dwadzieścia sezonów musi miejscami zacząć przypominać telenowelę, staje się też niezamierzenie parodią samego siebie. Myślę, że współcześni widzowie, którzy widzieli już każdy romantyczny układ wśród niespotykanie pięknego personelu szpitalnego, doskonale zdają sobie z tego sprawę. Podobnie jak wszyscy wiemy, że przy takiej śmiertelności lekarzy w jednej placówce szpitalnej, w końcu ktoś by się tym zainteresował, bo chyba w żadnym innym szpitalu w Stanach lekarze tak nie padają jak muchy. Ja mam teorię, że szpital w Seattle zbudowano na jakimś przeklętym gruncie i wszyscy są ofiarami klątwy, która każe im się beznadziejnie zakochiwać i ginąć w najróżniejszych okolicznościach.
Niezależnie od tego jak ironizujemy, serial jest elementem tożsamości wielu widzów. Sama doskonale pamiętam, jak przeżywałam pierwsze sezony, jak jeden jedyny raz krzyknęłam do telewizora (w całej mojej długiej historii oglądania seriali) gdy w szpitalu pojawił się mężczyzna z pistoletem strzelający do naszych lekarzy. Pamiętam, jak się wzruszałam przemianami jakie zachodziły w bohaterach i jak bardzo się bałam, że ci którym kibicuję jednak nie będą razem. Jest to też serial, który mnie osobiście trochę uratował życie. I to niemetaforycznie. Odcinki poświęcone ciąży pozamacicznej Cristiny sprawiły, że poznałam lepiej jej objawy. Kiedy sama sobie ją diagnozowałam (bez pudła) i poszłam do szpitala zapobiegłam zagrożeniu mojego życia. Widzicie, a mówią, że z medycznych seriali niczego się nie można nauczyć.
Dla mnie osobiście „Grey’s Anatomy” jest serialem niezwykle ważnym. Przez lata byłam jak bohater „Brokeback Mountain”, który mówił „chciałbym wiedzieć jak cię rzucić”. Nie umiałam przestać oglądać produkcji nawet wtedy, kiedy przestała mieć dla mnie sens (nie ukrywam, po śmierci jednego z głównych bohaterów zdałam sobie sprawę, że serial nadawany jest dalej niż jego główna rama narracyjna). Ostatecznie przestałam oglądać kolejne odcinki choć zawsze czytam co tam ciekawego znów się dzieje w Seattle i mam poczucie, że nigdy nie będę umiała do końca porzucić tych historii. Ale serial jest też dla mnie ważny, bo gdy trafił w końcu do Polski, obejrzałam go leżąc na kanapie w salonie moich rodziców. Zostałam w domu by pilnować psa, gdy cała rodzina pojechała na wakacje. Nie wzięli mnie ze sobą, bo oblałam egzamin z historii starożytnej i miałam się uczyć do poprawki. Nie uczyłam się za wiele, ale za to obejrzałam kilka seriali. Oglądane wtedy na Polsacie odcinki nowego serialu, o którym mało kto słyszał to był jeden z pierwszych impulsów by zainteresować się produkcjami serialowymi. Gdybym wtedy zdała egzamin, pojechała w góry i nie zobaczyła tych kilku odcinków pierwszego sezonu „Grey’s Anatomy” to kto wie czy dziś żyłabym z krytyki popkultury. Dodam jeszcze, że egzamin z historii starożytnej też ostatecznie zdałam więc wielkich szkód nie było.
Wszyscy wiemy, że serial się kiedyś skończy. Musi się skończyć, bo naprawdę 21 sezonów to i tak dużo. Choć warto zaznaczyć, że „Grey’s Anatomy” było jednym z najchętniej streamowanych seriali w 2024 roku, zaraz obok „Bluey”. Niemal dwadzieścia lat po premierze pierwszego sezonu, to wciąż jest serial, który każdy streaming chciałby mieć w swojej ofercie. Także dlatego, że poza widzami, którzy oglądają i czekają na nowe odcinki wciąż dochodzą ci, którzy wracają do starych albo próbują zacząć oglądać wszystko od początku (powodzenia!). Wciąż, kiedyś wszyscy zajmą się innymi projektami a Ellen Pompeo przestanie pojawiać się nawet gościnnie w kolejnych odcinkach. Wiem, że ten moment nastanie, ale po tych dwudziestu latach trudno mi to sobie wyobrazić. Tyle się zmieniło, a burzliwe życie uczuciowe chirurgów pozostawało cudowną niezmienną zmienną naszego życia. Nie składajcie skalpeli.