Pozory mylą / Holland

Co robicie, jeśli nie macie ochoty ścielić łóżka? Fred Vandergroot (Matthew Macfadyen) – mąż Nancy (Nicole Kidman) i szanowany obywatel tytułowego Holland w stanie Michigan – ma na to sposób (nie dziękujcie). Jak tłumaczy swojemu synowi Harry'emu (Jude Hill), wystarczy przykryć wszystko kołdrą i wygładzić. Zasada ta jest tym fajniejsza, że można ją odnieść nie tylko do domowych obowiązków, ale

Mar 30, 2025 - 20:31
 0
Pozory mylą / Holland
Co robicie, jeśli nie macie ochoty ścielić łóżka? Fred Vandergroot (Matthew Macfadyen) – mąż Nancy (Nicole Kidman) i szanowany obywatel tytułowego Holland w stanie Michigan – ma na to sposób (nie dziękujcie). Jak tłumaczy swojemu synowi Harry'emu (Jude Hill), wystarczy przykryć wszystko kołdrą i wygładzić. Zasada ta jest tym fajniejsza, że można ją odnieść nie tylko do domowych obowiązków, ale również do innych życiowych sytuacji (im lepiej stworzone pozory, tym efektywniejsze relacje międzyludzkie, choćby z czepiającą się wszystkiego mamą). Strategię tę próbuje zaadaptować stojąca za kamerą Mimi Cave. Niestety gatunkowy patchwork i kunsztowna inscenizacja to za mało, by ukryć miałki scenariusz Andrew Sodroskiego.  O ile w debiutanckim "Fresh"– nawet jeśli nie do końca spełnionym – reżyserka przyciągała uwagę świeżym spojrzeniem na metaforę "kobiece ciało jako mięso", o tyle "Holland" szybko zaczyna nużyć. Początkowo wydaje się, że mamy do czynienia z krytyką mitu amerykańskiego przedmieścia spod znaku Davida Lyncha. W tym świecie jeśli kobieta chce "zaszaleć", sięga po inną niż zwykle musztardę do obiadu. Podejrzenia, że mąż nie jest z nią do końca szczery, skłaniają Nancy do podjęcia śledztwa, w wyniku którego – podobnie jak Jeffrey (Kyle MacLachlan) z "Blue Velvet"– odkrywa mroczne sekrety. Tym samym rodzinna farsa skręca w kierunku kryminału, a następnie – thrillera. I choć może to zabrzmieć jak zapowiedź dobrej zabawy, nie dajcie się nabrać.  W tytułowym Holland – przeciętnej amerykańskiej miejscowości zapożyczającej swoją tożsamość od europejskiego kraju, z którym dzieli nazwę – łatwo zauważyć ironiczną metaforę dzieła młodej reżyserki. Najciekawsze elementy swojego filmu Cave bierze bowiem od innych: wspomnianego już twórcy "Mulholland Drive" oraz malarza Rembrandta van Rijna. Pierwszemu zawdzięcza surrealistyczną atmosferę, drugiemu – portrety Nancy i innych mieszkańców miasteczka pozujących do zdjęć z okazji corocznego Święta Tulipanów. Stylizacja ta, choć efektowna, pełni jedynie funkcję ornamentu. Absolutnie nic nie wnosi do świata przedstawionego, a bywa wręcz, że odciąga uwagę od fabuły i problemów, z jakimi zmagają się bohaterowie.  Twórcom udało się też koncertowo zmarnować obsadę, przede wszystkim Nicole Kidman. Grana przez nią Nancy niezależnie od konwencji gatunkowej, w którą akurat zostaje wtłoczona, jest postacią nie tylko całkowicie pozbawioną charyzmy, ale też irytującą ze względu na infantylną manierę. Co gorsza, między aktorką a jej ekranowymi partnerami – Matthew Macfadyenem i Gaelem Garcíą Bernalem – nie ma za grosz chemii, trudno więc zaangażować się w łączące ich relacje. Lepiej niż ich bohaterów zapamiętuje się stadko szpiców miniaturowych. Psiaki kradną każdą scenę, reżyserka może więc jedynie żałować, że nie dała im większej roli.  Nachalnie eksploatowana metafora snu miała zapewne służyć ukazaniu Holland jako miejsca "wspaniałego i dziwnego". Coś poszło jednak nie tak, bo bardziej adekwatnymi określeniami wydają się "męczące i nieciekawe". Choć Cave dobrze sobie radzi z komponowaniem malowniczych kadrów, to utrzymanie napięcia i tempa narracji, prowadzenie aktorów czy wykorzystywanie konwencji gatunkowych wychodzą jej nieporównywalnie gorzej. Tym samym "Holland" to krok wstecz w stosunku do "Fresh"; film, o którym zaczyna się zapominać już w trakcie seansu. Jeśli zdecydujecie się go obejrzeć, wystrzegajcie się wygodnych pozycji i poduszek – mogą okazać się zdradliwe.