O tym, że współczesna nauka piractwem stoi – dlaczego naukowcy masowo korzystają z pirackich baz

Gdyby nie „pirackie” bazy z e-bookami i artykułami, współczesna nauka nie mogłaby funkcjonować. Parę tygodni temu zwracałem tutaj uwagę na wywiad z ekspertem do spraw cyberbezpieczeństwa, opublikowany w Gazecie Wyborczej. W wywiadzie padło sporo dość ryzykownych argumentów, np. o tym, że pobierane e-booki mogą być niebezpieczne i że branża ponosi kolosalne, choć wirtualne straty. Pod artykułem na stronie GW pojawiło się wiele komentarzy od naukowców, dla których korzystanie z takich baz jak LibGen czy SciHub jest czymś koniecznym, aby działać na co dzień. No i wczoraj ukazał się kolejny wywiad Wojciecha Szota, tym razem z Mateuszem Kosteckim, neurobiologiem, pracującym na Heidelberg University. Gość wywiadu na początku potwierdza: około 90% naukowców korzysta z takich baz. Wyjątkiem są tylko ci, których uczelnie wykupiły dostęp do baz komercyjnych – choć i oni, gdy pracują z domu czy w podróży (bez połączenia z siecią uczelni), sięgają po źródła pirackie. Zrozumienie tego wymaga wyjaśnienia, jak funkcjonuje publikowanie w świecie naukowym. Naukowcy dostają na swoje badania granty, efekty publikują w czasopismach, które zwykle żądają opłaty za recenzję i publikację. Przyjęcie do recenzji nie jest drogie, to ok. 100 dolarów. Ceny jednak rosną horrendalnie w momencie, gdy jakiś magazyn proponuje publikację w otwartym dostępie. Może to kosztować nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych. W efekcie to naukowiec bądź naukowczyni płaci za możliwość opublikowania. Alternatywą jest przerzucenie kosztu na innych – jeśli opublikujemy artykuł bez otwartego dostępu, będzie on dostępny dla innych jedynie odpłatnie. Tak to działa – pisma publikujące w otwartym dostępie żądają znacznie większych kwot. I tu chyba kluczowy fragment wywiadu: Spory procent wydatków uczelni to właśnie wydatki na dostępy do artykułów. Artykułów – dodajmy – przeważnie napisanych przez naukowców, których opłaciło państwo. Nie muszę dodawać, że naukowcy nie dostają ani grosza z tych subskrypcji, wszystko bierze wydawnictwo. Czyli de facto państwo płaci naukowcom, inwestuje w naukę, a potem musi jeszcze raz płacić za to, żeby móc skorzystać z efektu tego, co samo opłaciło, czy to w formie opłaty za publikowanie w otwartym dostępie, czy za subskrypcje. Taki model biznesowy działa już od połowy XX wieku. Do tego rola redakcji i wydawców w utrzymaniu odpowiedniego poziomu jest niewielka. Nawet najbardziej prestiżowe czasopisma, takie jak „Nature” publikują nieraz teksty sensacyjne i niezweryfikowane. A są też „czasopisma drapieżne”, które opublikują cokolwiek, o ile autor zapłaci. W wywiadzie o tym nie ma wzmianki, ale coraz większym problemem w ostatnim czasie są treści generowane przez AI, które można znaleźć w wielu artykułach naukowych (link do PAP). Dlaczego więc tego modelu nie porzucić? „Przestańmy to robić” – tak mówiło wiele osób. Problem właśnie w tym, że ocena naszej pracy bardzo często opiera się właśnie na publikacjach. I na prestiżu miejsc, w których publikujemy. Można sobie wyobrazić sytuację, w której naukowcy nagle przestaną recenzować artykuły dla wydawców, a zatem uniemożliwią ich publikację. W efekcie jednak wielu naukowców, którzy są rozliczani z publikacji, po prostu straci pracę. Wydawnictwa naukowe to taki potwór, który wysysa z nas soki życiowe, ale jednocześnie utrzymuje nas przy tym życiu. W efekcie – jeśli będziemy chcieli go pokonać, to sami zginiemy. Warto wspomnieć, że SciHub powstał w Kazachstanie, gdyż tamtejszych uczelni nie było stać na wykupienie dostępu do komercyjnych baz. Co uzasadnia Mateusz Kostecki: Trzeba pamiętać, że dzięki takim bazom, do najnowszej nauki mają dostęp osoby z biedniejszych krajów, gdzie nakłady na naukę są dużo niższe niż w Europie, czy Ameryce Północnej. Dla badaczy i badaczek z krajów południowej i centralnej Afryki to często jedyne źródło wiedzy. Nauka – warto myśleć idealistycznie – nie jest ukierunkowana tylko na zysk. Jest ukierunkowana na dobro ludzkości. W przypadku wielu nauk, na przykład medycyny, taki szybki dostęp do wiedzy, może komuś uratować życie. Widzieliśmy to przy okazji pandemii koronawirusa, jak nagle laboratoria na całym świecie udostępniały wyniki badań za darmo, by jak najszybciej opracować szczepionki. Przyznaje też, że gdy sam studiował na UW, uczelnia nie miała dostępu do wszystkiego i trzeba było korzystać ze SciHuba. Jakie jest rozwiązanie? Zmiana modelu funkcjonowania nauki, który jest uzależniony od „punktozy”, no i obligatoryjne publikowanie wszystkiego w otwartym dostępie. Czy skoro państwa finansują uczelnie, nie mogą finansować w całości publikowania? Co powoli się dzieje, jest na przykład coś takiego jak European Open Science Cloud. Ale co jest charakterystyczne – na polskiej stronie EOSC widzę mnóstwo zapowiedzi, map drogowych i celów, nie widzę bazy publikacji. Można by złośliwie powiedzieć, że to europejskie, biurokratyczne podejście w pigułce. A co z bazami pirackimi? Bez dogłębnego przyjrzenia się tym wszystkim procesom nie ma co „walczyć” z takimi bazami j

May 7, 2025 - 11:59
 0
O tym, że współczesna nauka piractwem stoi – dlaczego naukowcy masowo korzystają z pirackich baz

Gdyby nie „pirackie” bazy z e-bookami i artykułami, współczesna nauka nie mogłaby funkcjonować.

Parę tygodni temu zwracałem tutaj uwagę na wywiad z ekspertem do spraw cyberbezpieczeństwa, opublikowany w Gazecie Wyborczej. W wywiadzie padło sporo dość ryzykownych argumentów, np. o tym, że pobierane e-booki mogą być niebezpieczne i że branża ponosi kolosalne, choć wirtualne straty.

Pod artykułem na stronie GW pojawiło się wiele komentarzy od naukowców, dla których korzystanie z takich baz jak LibGen czy SciHub jest czymś koniecznym, aby działać na co dzień. No i wczoraj ukazał się kolejny wywiad Wojciecha Szota, tym razem z Mateuszem Kosteckim, neurobiologiem, pracującym na Heidelberg University.

Gość wywiadu na początku potwierdza: około 90% naukowców korzysta z takich baz. Wyjątkiem są tylko ci, których uczelnie wykupiły dostęp do baz komercyjnych – choć i oni, gdy pracują z domu czy w podróży (bez połączenia z siecią uczelni), sięgają po źródła pirackie.

Zrozumienie tego wymaga wyjaśnienia, jak funkcjonuje publikowanie w świecie naukowym. Naukowcy dostają na swoje badania granty, efekty publikują w czasopismach, które zwykle żądają opłaty za recenzję i publikację.

Przyjęcie do recenzji nie jest drogie, to ok. 100 dolarów. Ceny jednak rosną horrendalnie w momencie, gdy jakiś magazyn proponuje publikację w otwartym dostępie. Może to kosztować nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych. W efekcie to naukowiec bądź naukowczyni płaci za możliwość opublikowania. Alternatywą jest przerzucenie kosztu na innych – jeśli opublikujemy artykuł bez otwartego dostępu, będzie on dostępny dla innych jedynie odpłatnie.

Tak to działa – pisma publikujące w otwartym dostępie żądają znacznie większych kwot.

I tu chyba kluczowy fragment wywiadu:

Spory procent wydatków uczelni to właśnie wydatki na dostępy do artykułów. Artykułów – dodajmy – przeważnie napisanych przez naukowców, których opłaciło państwo. Nie muszę dodawać, że naukowcy nie dostają ani grosza z tych subskrypcji, wszystko bierze wydawnictwo.

Czyli de facto państwo płaci naukowcom, inwestuje w naukę, a potem musi jeszcze raz płacić za to, żeby móc skorzystać z efektu tego, co samo opłaciło, czy to w formie opłaty za publikowanie w otwartym dostępie, czy za subskrypcje.

Taki model biznesowy działa już od połowy XX wieku. Do tego rola redakcji i wydawców w utrzymaniu odpowiedniego poziomu jest niewielka. Nawet najbardziej prestiżowe czasopisma, takie jak „Nature” publikują nieraz teksty sensacyjne i niezweryfikowane. A są też „czasopisma drapieżne”, które opublikują cokolwiek, o ile autor zapłaci.

W wywiadzie o tym nie ma wzmianki, ale coraz większym problemem w ostatnim czasie są treści generowane przez AI, które można znaleźć w wielu artykułach naukowych (link do PAP).

Dlaczego więc tego modelu nie porzucić?

„Przestańmy to robić” – tak mówiło wiele osób. Problem właśnie w tym, że ocena naszej pracy bardzo często opiera się właśnie na publikacjach. I na prestiżu miejsc, w których publikujemy. Można sobie wyobrazić sytuację, w której naukowcy nagle przestaną recenzować artykuły dla wydawców, a zatem uniemożliwią ich publikację. W efekcie jednak wielu naukowców, którzy są rozliczani z publikacji, po prostu straci pracę.

Wydawnictwa naukowe to taki potwór, który wysysa z nas soki życiowe, ale jednocześnie utrzymuje nas przy tym życiu. W efekcie – jeśli będziemy chcieli go pokonać, to sami zginiemy.

Warto wspomnieć, że SciHub powstał w Kazachstanie, gdyż tamtejszych uczelni nie było stać na wykupienie dostępu do komercyjnych baz. Co uzasadnia Mateusz Kostecki:

Trzeba pamiętać, że dzięki takim bazom, do najnowszej nauki mają dostęp osoby z biedniejszych krajów, gdzie nakłady na naukę są dużo niższe niż w Europie, czy Ameryce Północnej. Dla badaczy i badaczek z krajów południowej i centralnej Afryki to często jedyne źródło wiedzy. Nauka – warto myśleć idealistycznie – nie jest ukierunkowana tylko na zysk. Jest ukierunkowana na dobro ludzkości. W przypadku wielu nauk, na przykład medycyny, taki szybki dostęp do wiedzy, może komuś uratować życie. Widzieliśmy to przy okazji pandemii koronawirusa, jak nagle laboratoria na całym świecie udostępniały wyniki badań za darmo, by jak najszybciej opracować szczepionki.

Przyznaje też, że gdy sam studiował na UW, uczelnia nie miała dostępu do wszystkiego i trzeba było korzystać ze SciHuba.

Jakie jest rozwiązanie? Zmiana modelu funkcjonowania nauki, który jest uzależniony od „punktozy”, no i obligatoryjne publikowanie wszystkiego w otwartym dostępie. Czy skoro państwa finansują uczelnie, nie mogą finansować w całości publikowania? Co powoli się dzieje, jest na przykład coś takiego jak European Open Science Cloud. Ale co jest charakterystyczne – na polskiej stronie EOSC widzę mnóstwo zapowiedzi, map drogowych i celów, nie widzę bazy publikacji. Można by złośliwie powiedzieć, że to europejskie, biurokratyczne podejście w pigułce.

A co z bazami pirackimi?

Bez dogłębnego przyjrzenia się tym wszystkim procesom nie ma co „walczyć” z takimi bazami jak Sci-Hub. Trzeba poszukać rozwiązań, które z jednej strony zwalczą piractwo beletrystyki, ale pozwolą też badaczom i badaczkom na naprawdę wolny dostęp do wiedzy naukowej.

I to chyba bardzo dobra puenta. Bo to nie jest tak, że skoro naukowcy korzystają z pirackich treści, to ktoś może sobie pobierać powieści. No, chyba że jest akurat literaturoznawcą i pisze na ten temat pracę naukową.

PS. Jedyna łyżka dziegciu dotycząca tego wywiadu jest taka, że redakcja nadała mu clickbaitowy tytuł „Dlaczego naukowcy kradną?”.

Grafika: Midjourney