Najniższy jeden procent czyli „Znajomi i sąsiedzi”

Rzadko piszę takie rzeczy po kilku odcinkach, ale mam wrażenie, że umyka nam jeden…

May 14, 2025 - 04:42
 0
Najniższy jeden procent czyli „Znajomi i sąsiedzi”

Rzadko piszę takie rzeczy po kilku odcinkach, ale mam wrażenie, że umyka nam jeden z najlepszych seriali o współczesnej klasie wyższej. Nie jest to „Biały Lotos” i nie jest to „Sukcesja”. To opowieść, która rozgrywa się poniżej miliardów i nie przenosi nas do egzotycznych wakacyjnych lokacji. A jednocześnie, mówi bardzo dużo o tym jak się żyje w świecie zegarków za ćwierć miliona dolarów. To serial „Znajomi i sąsiedzi” od Apple TV+.

 

Coop główny bohater serialu, był managerem funduszy hedgingowych, który któregoś dnia zastał swoją żonę w łóżku z najlepszym przyjacielem. Rozwód, nowy dom, nowy samochód, kasa na dzieci. Byłoby to wszystko do przeżycia, gdyby Coop nie stracił pracy. Co więcej stracił też większość swoich klientów i możliwość łatwego znalezienia nowego zatrudnienia. Rachunki się piętrzą, wydatki nie maleją a kasy nie przybywa. I byłaby to tragedia i katastrofa, gdyby Coop nie wymyślił prostego sposobu na wzbogacenie się. Otóż, skoro mieszka się na niezwykle zamożnym osiedlu, gdzie wszyscy się znają i czują się bezpiecznie, to włamania są naprawdę łatwe. Nawet nie trzeba się za bardzo starać. Czasem można zwinąć coś, kiedy twoi znajomi siedzą przy basenie w czasie przyjęcia dla sąsiadów. Plan oczywiście szybko zaczyna się komplikować, bo Coop nie jest profesjonalnym złodziejem, zaś w okolicy żyją ludzie, którzy mają niejedno na sumieniu. A to oznacza same kłopoty.

 

 

Serial jest komedio-dramatem i rzeczywiście dość dobrze balansuje pomiędzy absurdem sytuacji, w której manager w średnim wieku zamienia się w pospolitego złodzieja, a problemami, nie mającym absolutnie nic wspólnego z kradzieżą. I to właśnie ten obraz majętnej klasy średniej (która jest na granicy tych milionerów wyjeżdżających do Tajlandii by przeżyć tam duchową odnowę) wydał mi się najciekawszy. Przede wszystkim, to świat, w którym z jednej strony mówimy o niewyobrażalnych pieniądzach wydawanych od ręki (jak wspomniane zegarki za kilkaset tysięcy dolarów, samochody za pół miliona dolarów czy toalety za trzysta tysięcy) z drugiej to rzeczywistość, w której bohaterowie zawsze są o krok od finansowej ruiny. To świat, w którym mamy do czynienia z ciągłą potrzebą potwierdzania swojego statusu społecznego, gdzie dostatek jest jeszcze czymś nowym, ale już przemienionym w przepych. To nie jest już zły gust nowobogackich, ale jeszcze nie stare antyki dziedziczone po dziadkach.

 

Niemal wszystkie relacje w tym świecie mają w jakimś stopniu wymiar pieniężny. Coop jest ważną postacią w życiu swojego sąsiada (uwikłanego w pożerający miliony remont domu) przede wszystkim dlatego, że płaci mu za doradztwo finansowe. Była żona bohatera jest emocjonalnie rozdarta i nie pewna swoich wyborów, ale z byłym mężem mocno łączą ją wydatki i decyzje finansowa. Kochanka z kolei właśnie rozwodzi się ze zdradzającym ją mężem i prowadzi z nim bitwę o każdy kawałek jego fortuny. W czasie spotkania kumpli z sąsiedztwa, były koszykarz rzuca wyzwanie, że kto z nim wygra dostanie tysiąc dolarów. Wszyscy, pomimo swoich wysokich zarobków przystępują do wyzwania.  Pieniądze są kluczowe, i choć mówimy o milionach a nie miliardach, to widać, że wszyscy mają już za dużo. Coop kranie rzeczy, których wartość jest często czysto symboliczna – jak torebki Birkin, czy biżuteria, której nikt nie nosi. Domy pełne są symboli statusu, które dawno odkleiły się od swoich pierwotnych funkcji i mają jedynie udowodnić, że przynależy się do tej wciąż jeszcze aspirującej grupy społecznej.

 

 

Serial bez jednoznacznego dydaktyzmu, pokazuje emocjonalną pustkę i lęki trawiące większość tej zamożnej społeczności. Mężczyźni, którzy żyją w obawie, że zabraknie im kasy na zachcianki żon. Rodzice starający się pieniędzmi uchronić swoje dzieci przed konsekwencjami ich własnych wychowawczych zaniedbań. Ciągła niepewność, zwłaszcza gdy chodzi o poczucie własnej wartości pcha bohaterów do nierozsądnych, impulsywnych a czasami wprost okrutnych zachowań. W tej emocjonalnej pustce kasa staje się nie tylko środkiem płatniczym, ale też jedynym sposobem na pytanie – co właściwie jest w życiu do zrobienia. Zwłaszcza, że to w większości rodziny oparte o tradycyjną zasadę, gdzie żona nie pracuje, i czeka aż mąż przyniesie miliony do domu. Domu, który oczywiście sprząta cała sieć latynoskich gospodyń i niań dojeżdżających godzinami na to piękne i odosobnione osiedle. Wszyscy tu za dużo piją, mają poczucie egzystencjalnej pustki i próbują się wzajemnie pocieszać, że bardzo dojrzale podchodzą do związków i relacji międzyludzkich. Jednocześnie są w nich zupełnie zagubieni, zwykle dlatego, że zajęci pogonią za kolejnym wyznacznikiem luksusu, nie tylko zapomnieli spytać samych siebie kim są ale też lepiej poznać swoich partnerów.

 

Podczas gdy „Biały Lotos” daje nam satysfakcję z karykaturalności bohaterów, a „Sukcesja” pokazuje nam moralną miałkość jednego procenta, „Znajomi i przyjaciele” spoglądają na grupę, która prawdopodobnie do tego najwyższego status chciałaby aspirować. Jak mniemam to ludzie, którzy niekoniecznie myślą o sobie jako absolutnej elicie, nawet jeśli w swojej piwniczce mają wino za 35 tys. dolarów i wydają na torebki wysokość czyjejś rocznej pensji. Ale to właśnie w tej grupie, często każe się nam przeglądać kapitalistyczna propaganda. Bo właśnie to życie nam obiecuje, dostatnie, wypełnione przepychem, ale jednocześnie – osadzone bliżej rzeczywistości. To nie są dziedzice, to ludzie, którzy doszli do wszystkiego własną pracą.  Jasne podstawia się nam też milionerów jako przykłady, ale wydaje mi się, że wiele osób jest przekonanych, że naprawdę jest o krok od kupowania sobie Birkin do kolekcji. Stąd wydaje mi się, że ten obraz – emocjonalnej pustki, oraz nadmiaru jest ważniejszy niż przyglądaniu się co tam ciekawego na najwyższym szczycie. Nasi bohaterowie mają jeszcze swoich szefów, raporty i umowy. Są w kapitalistycznym piekle, gdzie masz więcej kasy niż potrzebujesz, ale jednocześnie twoje wydatki tak wzrosły, że jesteś też o krok od bankructwa. A wszystko to w imię aspiracji, do tego by twoje dzieci były już tak rozpuszczone, że chcą uciec do świątyni w Tajlandii.

 

 

Pierwszy sezon się jeszcze nie skończył, więc nie jestem pewna czy nie skręci on w jakąś niedorzeczną stronę. Na razie jestem pod wrażeniem, jak ciekawy społecznie jest to serial, jak wiele miejsca poświęca właśnie przyglądaniu się tym interakcjom sąsiedzkim i przyjacielskim, jak nie tarci z oczu jak bardzo jest to grupa społeczna, która wciąż musi potwierdzać swoją wartość. Do tego jest tu jeszcze pewien element zemsty klasowej wykonywany rękami głównego bohatera. Jest to wątek, który bardzo mi się podoba, bo też z każdą kradzieżą Coop trochę lepiej zaczyna widzieć w jakim świecie przyszło mu żyć. I co ciekawe nie ma w nim chęci ucieczki, raczej utrzymania się w tej przestrzeni za wszelką cenę.

 

Głównego bohatera w serialu gra Jon Hamm i osobiście uważam, że to doskonały wybór castingowy. Hamm po „Mad Men” próbował najróżniejszych pomysłów na swoją karierę, świetnie sprawdził się jako komik, ale nie ukrywajmy, tak naprawdę ma ograniczony zakres aktorskiej ekspresji. Jon Hamm wie jednak jak zagrać mężczyznę w kryzysie wieku średniego. A właściwie szerzej, mężczyznę w kryzysie. I oglądając „Znajomych i sąsiadów” można dojść do wniosku, że są oni taką wariacją na temat „A co gdyby to nie Don Draper zdradzał żonę a ona jego”. Choć Coop jest od Dona dużo lepszym człowiekiem, to wciąż – obaj są dość podobni. Co sprawia, że serial zyskuje bardzo ciekawego centralnego bohatera. Mamy poczucie, że to jest całkiem dobry człowiek, ale jednocześnie, jest w nim coś autodestrukcyjnego i egoistycznego. Lubię bohaterów, którzy są niejednoznaczni. Zwłaszcza, że serial pokazuje mam, że to też opowieść o pewnym paradoksie. Coop traci wszystko, bo za bardzo poświęcał się pracy i niekoniecznie zwracał uwagę na rodzinę. Poświęcał się pracy, bo w pewnym momencie trzeba dużo zarabiać, żeby żyć na poziomie. Kiedy pracy nie ma trzeba dosłownie kraść, bo nie ma mowy by sąsiedzi dowiedzieli się, że nie stać cię na dobre auto i dom w okolicy.

 

 

Jak pisałam, nie wiem, czy serial będzie równie dobry do ostatniego odcinka, ale moim zdaniem to osadzenie w pewnej, dającej się objąć rozumem, rzeczywistości sprawia, że więcej w nim realnej refleksji niż czystego eskapizmu. O ile w „Białym Lotosie” wchodzimy w świat, gdzie pierwsze skrzypce gra pewna przesada czy groteska, o tyle w „Znajomi i sąsiedzi” możemy się bliżej przyjrzeć tym mechanizmom napędzających się w kapitalizmie potrzeb. I mam poczucie, że twórcy mogą nam więcej w głowie pozmieniać. A przede wszystkim pokazać, że te ciągłe aspirowanie ma swój koszt. Niekoniecznie przeliczalny tylko na dolary.