Strach przed krytyką jest wielkim błędem – wywiad z Adamem Przechrztą

Choć Uniwersytet Zielonogórski to jego Alma Mater, winiarska stolica Polski musiała poczekać niemal dwie dekady, aż Adam Przechrzta zaprosił ją na karty swoich powieści. W cyklu „Mons Viridis Magicus” prezentuje to, w czym jest najlepszy: wizję Polski przyprawionej solidną dawką magii. Do księgarń trafiły do tej pory dwa tomy tej serii: „Antykwariat pod Salamandrą” oraz „Mroczne drogi”. ANNA TESS GOŁĘBIOWSKA: Na początek przyznam, że zaskoczyło mnie, że zdecydowałeś się nadać głównemu bohaterowi imię Janusz. Nawiązanie do boga Janusa jest oczywiste, ale przecież miałeś do dyspozycji cały rzymski panteon, a dziś to imię mocno kojarzy się z anegdotami o „januszach biznesu” czy memami z nosaczami. Nie bałeś się, że wpłynie to na odbiór postaci? ADAM PRZECHRZTA: Nie. Po pierwsze, co prawda bogów w panteonie rzymskim rzeczywiście jest wielu, ale Janus tylko jeden. A mnie do fabuły potrzebny był właśnie on: władca czasu, strażnik bram. Poza tym ja generalnie piszę dla ludzi inteligentnych. Reakcja tych złośliwych niespecjalnie mnie obchodzi. Po trzecie wreszcie strach przed krytyką to jeden z największych błędów jakie może popełnić pisarz. To czynnik samoograniczenia. Janusz Magnuszewski kojarzy mi się z Olafem Rudnickim – z postaci dość anonimowej i żyjącej na uboczu staje się kimś w centrum wydarzeń, kim interesują […] The post Strach przed krytyką jest wielkim błędem – wywiad z Adamem Przechrztą first appeared on Niestatystyczny.pl.

May 13, 2025 - 15:36
 0
Strach przed krytyką jest wielkim błędem – wywiad z Adamem Przechrztą

Choć Uniwersytet Zielonogórski to jego Alma Mater, winiarska stolica Polski musiała poczekać niemal dwie dekady, aż Adam Przechrzta zaprosił ją na karty swoich powieści. W cyklu „Mons Viridis Magicus” prezentuje to, w czym jest najlepszy: wizję Polski przyprawionej solidną dawką magii. Do księgarń trafiły do tej pory dwa tomy tej serii: „Antykwariat pod Salamandrą” oraz „Mroczne drogi”.

ANNA TESS GOŁĘBIOWSKA: Na początek przyznam, że zaskoczyło mnie, że zdecydowałeś się nadać głównemu bohaterowi imię Janusz. Nawiązanie do boga Janusa jest oczywiste, ale przecież miałeś do dyspozycji cały rzymski panteon, a dziś to imię mocno kojarzy się z anegdotami o „januszach biznesu” czy memami z nosaczami. Nie bałeś się, że wpłynie to na odbiór postaci?

ADAM PRZECHRZTA: Nie. Po pierwsze, co prawda bogów w panteonie rzymskim rzeczywiście jest wielu, ale Janus tylko jeden. A mnie do fabuły potrzebny był właśnie on: władca czasu, strażnik bram. Poza tym ja generalnie piszę dla ludzi inteligentnych. Reakcja tych złośliwych niespecjalnie mnie obchodzi. Po trzecie wreszcie strach przed krytyką to jeden z największych błędów jakie może popełnić pisarz. To czynnik samoograniczenia.

Janusz Magnuszewski kojarzy mi się z Olafem Rudnickim – z postaci dość anonimowej i żyjącej na uboczu staje się kimś w centrum wydarzeń, kim interesują się potężne stronnictwa i nadprzyrodzone siły. Lubisz schemat „od zera do bohatera”?

To, że ktoś żyje na uboczu niekoniecznie oznacza, że jest nikim w swojej branży. Rudnicki od początku był „kimś”, choć rzeczywiście nie wysuwał się na pierwszy plan. Taki schemat bardziej pasuje do Magnuszewskiego.

W 2013 roku stwierdziłeś: „Nie mam absolutnie nic wspólnego z żadnym ze swoich bohaterów literackich” – czy nadal tak uważasz, czy może od tego czasu stworzyłeś swój literacki awatar?

Nie, to byłoby nudne i pozbawione głębszego sensu. Nie jestem aż tak interesujący, żeby zafascynować czytelników (śmiech).

W czasach krótko po debiucie byłeś niezwykle tajemniczą postacią, moja znajoma była wręcz przekonana, że nie istniejesz, a Twoje powieści pisze ktoś podstawiony; śledziła wszystkie portale okołofantastyczne i postawiła sobie za cel ustalić, kto właściwie przedstawia się jako „Adam Przechrzta”. Obecnie udzielasz wywiadów i pojawiasz się na spotkaniach autorskich – skąd ta zmiana?

Jestem raczej introwertykiem, żona żartuje, że mam lekkiego Aspergera, ale na pewnym poziomie rozpoznawalności czy popularności prozy unikanie takich spotkań byłoby lekceważeniem czytelników i fanów.

Cykl „Mons Viridis Magicus” rozgrywa się – jak wskazuje jego tytuł – w Zielonej Górze. Choć miasto to jest mocno związane z fantastyką – odbywają się w nim Bachanalia Fantastyczne, prężnie działa Zielonogórski Klub Fantastyki „Ad Astra”, to do tej pory nie miało szczęścia do literatury, w odróżnieniu od Torunia, Krakowa, Wrocławia czy Warszawy. Dlaczego właśnie Zieloną Górę wybrałeś na miejsce zamieszkania Janusza Magnuszewskiego?

Bo to moje miasto, mieszkałem tam niemal pół życia, uczyłem się, studiowałem. Dlatego od dawna miałem ochotę napisać coś o magii i Zielonej Górze.

Co w prawdziwej Zielonej Górze jest dla Ciebie szczególnie pełne magii?

Trudno na to jednoznacznie odpowiedzieć: atmosfera, stare dziewiętnastowieczne kamieniczki, ulice, świadomość, że kiedyś stąpali tędy ludzie, których już nie ma? W latach siedemdziesiątych zeszłego wieku chodziłem do szkoły numer sześć, teraz mieści się tam rektorat, kiedyś było to żeńskie gimnazjum. Ten budynek, jak i wiele w Zielonej Górze ma specyficzną aurę. To magiczne miasto!

Czy jest szansa, że Janusz, Venetia, Zoe, Fran czy reszta postaci z „Mons Viridis Magicus” trafią kiedyś na Bachanalia Fantastyczne, czy raczej natłok wydarzeń im na to nie pozwoli?

Nad tym się jeszcze nie zastanawiałem (śmiech).

Mam nadzieję, że jeśli do tego dojdzie, będzie z nimi Atla lub Wilk… (śmiech) A jak Ty prywatnie odnajdujesz się na tej imprezie? Planujesz na nią wracać w kolejnych edycjach?

Jeśli mnie zaproszą, to chętnie!

W swoich książkach zamieszczasz mnóstwo nawiązań do historii, czasem są to opowieści o konkretnych wydarzeniach, a czasem drobne smaczki, jak to, że gazeta codzienna magów nosi tytuł „Acta Diurna”, czyli tak jak tytuł założony przez Juliusza Cezara w 59 roku przed naszą erą. Jesteś historykiem i doktorem nauk humanistycznych, więc mnogość tych wzmianek nie dziwi, ale zastanawiam się nad procesem twórczym: masz wszystkie te informacje w głowie czy może w czasie wertowania ksiąg historycznych wynotowujesz ciekawostki, które czekają na wplecenie w którąś z powieści?

To raczej luźne skojarzenia jakie pojawiają się w procesie pisania, ale oczywiście sprawdzam źródła, nie zawsze to, co się zapamiętało, odpowiada rzeczywistości.

Które okresy w historii Polski, a które w historii powszechnej są Ci szczególnie bliskie?

Przełom dziewiętnastego i dwudziestego wieku. Czas, kiedy świat był dostatecznie nowoczesny, aby być zrozumiały dla żyjących w obecnej rzeczywistości, ale kiedy ludzie kierowali się jeszcze wartościami sprzed wieków.

Czy sądzisz, że szkolny program historii pozwala osobom uczącym się na docenienie tych okresów, czy może w podręcznikach są one przedstawiane zbyt sucho i nudno?

Podręczniki generalnie pisane są sucho i nudno.

Co można by w nich poprawić, żeby stały się bardziej interesujące?

Przestać traktować postacie historyczne jakby to były brązowe pomniki, mówić nie tylko o ich osiągnięciach, ale i słabościach, wahaniach, czy wręcz błędach. Tak, żeby uczniowie rozumieli, że to byli zwykli ludzie, że dosięgli wyżyn przełamując, swoje ograniczenia, że upadali, kłócili się, kochali, nienawidzili…

Masz ogromną wiedzę, dobre pióro i wykształcenie kierunkowe – nie kusiło Cię nigdy opracowanie podręczników, które okazałyby się bardziej przyjazne dla młodzieży?

Oczywiście, że kusiło, jednak obawiam się, że napisanego przeze mnie podręcznika nie zaaprobowałoby żadne ministerstwo, gdyż niezależnie od tego kto rządzi, patrzy się na podręczniki przez pryzmat pewnych korzyści politycznych, a bywa, że i partyjnych.

„Mons Viridis Magicus” ma być trylogią, do tej pory ukazały się „Antykwariat pod Salamandrą” oraz „Mroczne drogi”. Czy w czasie prac nad tymi powieściami zżyłeś się z jego bohaterami i bohaterkami na tyle, by chcieć spędzić więcej czasu w magicznej Zielonej Górze, czy po napisaniu „Strażnika Bram” będzie to dla Ciebie zamknięty rozdział?

Na to pytanie nie odpowiem (śmiech).

Cykl zdobią ilustracje Dominika Brońka, a okładki powieści wykonał Dark Crayon. Co sądzisz o oprawie graficznej serii? Jesteś zadowolony ze współpracy z Fabryką Słów?

Tak, kwestia oprawy graficznej moich książek w ostatnich latach to wyższa półka, nie tylko w odniesieniu do polskiej literatury.

Pamiętam, że opowiadałeś, że najlepsze światy wykreowali ludzie posiadający głęboką wiedzę historyczną, lingwistyczną czy z zakresu szeroko pojętego kulturoznawstwa, tacy jak Andrzej Sapkowski, J.R.R. Tolkien czy Ursula Le Guin. Bez wątpienia Ty też zaliczasz się do osób z ogromną wiedzą w tych dziedzinach, a w „Mons Viridis Magicus” stworzyłeś złożony, interesujący świat. Sądzisz, że Janusz okaże się następcą Geralta z Rivii, kolejnym polskim bohaterem narodowym?

Nie sądzę i nie mam takich ambicji. Inna rzecz, że to się dzieje z przypadku. Dopóki nie pojawiły się gry bazujące na książkach Sapkowskiego, rozpoznawalność Geralta była ograniczona. Na przykład zanim wydano gry, było chyba jakieś tłumaczenie na francuski, ale na tamtejszych forach literackich niemal o tym nie pisano, choć reakcje czytelników były bardzo pozytywne, tyle, że nieliczne.

A skoro już o Sapkowskim mowa… Marius de Vries to świadome nawiązanie do nazwiska Tissai, rektorki Aretuzy, czy też zbieg okoliczności?

Zbieg okoliczności, może podświadomość.

Czy chciałbyś, żeby Twoje powieści doczekały się adaptacji growej lub filmowej na miarę „Wiedźmina”?

Oczywiście! Kto nie chciałby stać się sławny i pojechać do Hollywood? Ja zgodziłbym się nawet na Bollywood (śmiech).

Wyobraźmy sobie taką sytuację: do Twoich drzwi puka reprezentacja CD Projekt RED. Informują, że zachwycili się Twoimi książkami i chcą Ci poświęcić kolejną serię, ale nie potrafią się zdecydować, który cykl wziąć na tapet i na którym bohaterze się skupić. Co odpowiadasz?

Na razie uważam, że najbardziej reprezentatywny cykl to „Materia Prima/Secunda” i alchemik Rudnicki.

Niemal w finale „Mrocznych dróg” coś mnie zaskoczyło. Zdziwiło mnie, że osoba tak wykształcona jak Janusz Magnuszewski mówi o swoim przyjacielu, że ten cierpi na zespół Aspergera, choć to przestarzała nazwa spektrum autyzmu; odeszło się od niej zarówno ze względów medycznych, jak i ze względu na to, że Hans Asperger współpracował z reżimem nazistowskim. Z jednej strony Janusz stanowczo odradza nawet oglądanie filmów dokumentalnych dotyczących nazistów, by nie mieć kontaktu z ich wypaczoną aurą, z drugiej bez mrugnięcia okiem używa wobec bliskiej osoby nazwiska lekarza, który brał udział w nazistowskim programie zabijania chorych dzieci…

W Polsce jest to aktualnie używana nazwa, tego typu dolegliwości mieszczą się w grupie tzw. „całościowych zaburzeń rozwojowych” które dzieli się na autyzm dziecięcy, autyzm atypowy i właśnie zespół Aspergera, choć w Stanach Zjednoczonych jest to obecnie definiowane nieco inaczej, stąd zapewne Twoje pytanie. W świecie nauki toczy się dyskusja czy zachować nazwę zaburzenia mimo kontrowersji związanych z lekarzem, czy też zmienić. Jednak poza zwolennikami takiej zmiany, podnoszą się też głosy, że termin ten na tyle zadomowił się już w medycynie i świadomości milionów pacjentów oraz ich rodzin, że wycofanie go byłoby kłopotliwe, a uzasadnienie tego mogłoby stygmatyzować osoby, które do tej pory utożsamiały się z tym pojęciem.

Zwróciło moją uwagę też podejście Magnuszewskiego do kobiet. Z jednej strony otaczają go silne i świetnie wykreowane bohaterki, jak Venetia, Fran, Anita Nikas, Pantea czy Zoe, które bez wątpienia szanuje, z drugiej często czuć u niego pogardę czy poczucie wyższości wobec przeciwniczek; regularnie mówi o „pannach”, „panienkach” czy „córciach”, a nawet o „sukach” i „suczkach”. Nie zauważyłam, żeby do wrogich sobie mężczyzn odnosił się w podobny sposób, a mimo to bohaterki nie zwracają żadnej uwagi na jego podejście. Zdziwiło mnie to tym bardziej, że Twoje powieści kojarzyły mi się zawsze ze znakomicie zarysowanymi postaciami kobiet, choćby księżnej Marii Pawłowny Wołkońskiej, Anny Ostrowskiej czy gospodyni Okoniowej. Czy Twoje czytelniczki mogą liczyć na to, że Venetia czy Zoe w końcu zwrócą uwagę na język Janusza i zmuszą go do refleksji?


Mój bohater nie pogardza kobietami, używa takiego słownictwa w konkretnych sytuacjach, odnośnie konkretnych kobiet, a nie kobiet w ogólności. Postulat, aby nawet pod wpływem emocji traktować z szacunkiem kogoś, kto nas skrzywdził czy chciał zabić tylko dlatego, że jest kobietą, uważam za nierealistyczny. Literatura, także ta fantastyczna jest odwzorowaniem rzeczywistości, a myślę, że w pewnych okolicznościach każdy mógłby użyć podobnego słownictwa. Zresztą u mojego bohatera to bardziej wyraz złości czy frustracji niż pogardy i coś takiego zdarza się bardzo rzadko. Natomiast słowo „panienka” nie ma pejoratywnego wydźwięku, jest co najwyżej ironiczne. W sytuacjach stresowych często sięgamy po ironię, a takich momentów u mojego bohatera nie brakuje. Nie sądzę też, żeby można było mówić o lekceważeniu przeciwniczek, wystarczy spojrzeć w jaki sposób Janusz wypowiada się na przykład o agentce Bregan D’aerthe.

Po ataku Rosji na Ukrainę zerwałeś współpracę ze swoim rosyjskim wydawcą, zadecydowałeś, że jeśli nie uda się wycofać Twoich książek z rosyjskich księgarń, to cały dochód z nich przeznaczysz na ukraińskie organizacje humanitarne, w nagłówku Twojej strony znajduje się flaga Ukrainy. W cyklu „Mons Viridis Magicus” poruszasz temat wojny z magami z Rosji, krytykujesz dyktaturę, chwilami wprost odnosisz się do Putina. Trafiłeś nawet na listę autorów usuniętych z rosyjskich bibliotek. Czy jeszcze w jakiś sposób angażowałeś się we wsparcie Ukrainy?


Tak, ale nie mam ochoty wypowiadać się o tym publicznie. Jeśli chodzi o kwestie związane z moim zawodem, spora grupa moich uczniów pochodzi z Ukrainy. Bywało, że osoby te przychodząc do polskiej szkoły nie znały innego języka jak rosyjski czy ukraiński, więc jako znający rosyjski mogłem im pomóc w adaptacji.

W swoich wcześniejszych tekstach, choćby w cyklu „Materia Prima”, chętnie sięgałeś po tematykę alternatywnej historii Rosji, opowiadałeś, że cenisz rosyjskich pisarzy. Czy z racji Twoich zainteresowań fakt ataku Putina na Ukrainę i świadomość popełnianych przez rosyjską stronę zbrodni wojenne były dla Ciebie bardziej bolesne?

Tak, choć kancelowanie całej rosyjskiej kultury. której przedstawiciele często wypowiadali się przeciwko dyktaturze uważam za nonsens, tym niemniej masz rację, odrzuca mnie od tematyki rosyjskiej, jednak choćby ze względu na profesję muszę śledzić aktualne wydarzenia. Pomijając kwestie związane z programem historii czy WoS‑u, zarówno polska jak i ukraińska młodzież jest zainteresowana sytuacją polityczną czy militarną za naszą wschodnią granicą. Młodzi ludzie często pytają mnie o te sprawy.

Choć Twoich książek nie przeczyta już rosyjski czytelnik, to ukazały się też przekłady na język czeski. Czy szykują się jakieś inne tłumaczenia i perspektywa wydania w innych krajach, na przykład publikacja „Mons Viridis Magicus” w języku ukraińskim?

Nic mi na ten temat nie wiadomo (śmiech).

Drugi tom „Mons Viridis Magicus” trafił do rąk Twoich czytelniczek i czytelników niecały miesiąc temu, ale proces wydawniczy trwa dłużej niż samo czytanie. Czy pracujesz już nad „Strażnikiem Bram”, czy też zrobiłeś sobie urlop od magicznej Zielonej Góry?

Piszę czwarty rozdział.

Trzymam zatem kciuki za owocną pracę! Czy zdradzisz, czego możemy spodziewać się po trzecim tomie przygód Janusza Magnuszewskiego?

Nie (śmiech).

Był czas, że łączyłeś twardy reżim pisarski – minimum trzy tysiące znaków dziennie – z pracą zawodową. A jak wygląda to obecnie? Wciąż pisarstwo jest dla Ciebie dodatkowym źródłem dochodu czy może stałeś się pisarzem na pełen etat?

Nadal pracuję w szkole, choć pisanie przestało być już wyłącznie hobby.

Pochodzę z nauczycielskiej rodziny, więc wiem, że to może być ciężki kawałek chleba. Co sprawiło, że zdecydowałeś się na taką drogę zawodową i wciąż na niej jesteś?

Ja bardzo lubię dzielić się wiedzą, sprawiać, że znudzeni, przysypiający na zajęciach uczniowie nagle zaczynają się interesować tym co mówię, pytać o sprawy z przeszłości. Nie lubię papierologii przypisanej do tego zawodu, papierologii, która mimo buńczucznych zapowiedzi różnych rządów zwiększa się z roku na rok. Poza tym choć jest to bardzo wymagający zawód (mam wrażenie, że z każdym rokiem coraz bardziej), czasami można komuś realnie pomóc, kogoś uspokoić, wyjaśnić coś, czego nie rozumie. To daje satysfakcję, choć często jest ona okupiona ogromnym wysiłkiem i nerwami. Niemniej jednak muszę przyznać, że coraz częściej myślę o emeryturze.

W sieci i w społeczeństwie ogólnie często można spotkać się z hejtem wobec nauczycieli, tworzone są całe scenariusze, w których dowiadujemy się, że nic nie robią, pracują za krótko, mają za długie wakacje, a do tego politycy dorzucają, że zarabiają fortunę. Spotkałeś się osobiście z takim podejściem?

Spotykam się cały czas, choć oczywiście nie każdy ma takie zdanie o nauczycielach. Są ludzie, którzy doceniają naszą pracę, często nawet doceniają ją uczniowie, choć bywa, że dopiero po latach.

Czy masz jakiś sekret, dzięki któremu Twoje lekcje są atrakcyjne dla młodzieży?

Trudno mi stwierdzić na ile moje lekcje są atrakcyjne dla młodzieży. Są tematy które ich bardzo interesują, są i takie, którymi trudno ich zainteresować. Oni mają swoje lepsze i gorsze dni, ja także. Wydaje mi się, że podstawą (jak zawsze w nauczaniu) jest wiedza nauczyciela i jego talent do jej przekazywania. Mam nadzieje, że większość moich uczniów specjalnie nie nudzi się na zajęciach. A na klasówkach i sprawdzianach mam ich stuprocentową uwagę!

Czy zdarzyło się, że uczeń czy uczennica przyznali, że zaczytują się w Twoich książkach?

Tak, na szczęście jedynie kilka razy, to dla mnie trochę krępująca sytuacja. Dużo częściej dotyczy to byłych uczniów.

Serdecznie dziękuję za rozmowę i poświęcony czas!

I ja dziękuję.

Rozmawiała Anna Tess GołębiowskaThe post Strach przed krytyką jest wielkim błędem – wywiad z Adamem Przechrztą first appeared on Niestatystyczny.pl.