"Rzeka odchodzących dusz" chce być kolejną "Mare z Easttown" – recenzja serialu z Amandą Seyfried
Morderstwa, uzależnienia i rodzinne dramaty, a to wszystko w toczonej... The post "Rzeka odchodzących dusz" chce być kolejną "Mare z Easttown" – recenzja serialu z Amandą Seyfried appeared first on Serialowa.

Morderstwa, uzależnienia i rodzinne dramaty, a to wszystko w toczonej kryzysem opioidowym Filadelfii. „Rzeka odchodzących dusz” to kolejny serial łączący historię obyczajową z kryminałem.
Przepis na udany kryminał? Wciąż ten sam – wziąć styranego stróża prawa z masą problemów osobistych i kazać mu rozwiązywać sprawę paskudnego zabójstwa w wyjątkowo mrocznych okolicznościach przyrody. „Rzeka odchodzących dusz” to kolejny przedstawiciel gatunku, który powiela schemat, stawiając jednak na pierwszym planie twardą policjantkę rodem z „Mare z Easttown„. Czy jednak sam krążący nad historią duch serialu z Kate Winslet wystarczy?
Rzeka odchodzących dusz – o czym jest serial?
Będąca ekranizacją wydanej także w Polsce powieści Liz Moore (autorka jest współtwórczynią serialu) „Rzeka odchodzących dusz” to miniserial produkcji Peacock, który możecie już oglądać w całości w serwisie Max. Fabularna oś historii niczym nie zaskakuje – na ulicach Kensington, biednej dzielnicy Filadelfii, dochodzi do serii tajemniczych śmierci młodych kobiet. Uznane przez wszystkich za przedawkowania zgony wzbudzają podejrzenia policjantki, Mickey Fitzpatrick (Amanda Seyfried, „Zepsuta krew”), która postanawia zbadać sprawę na własną rękę. Ot, standard.
Ciekawiej zaczyna się robić, gdy odkrywamy, że historia ma drugie dno i może się bezpośrednio łączyć z przeszłością Mickey. Ta jest bowiem postacią dość nietypową. Bo jak właściwie doszło do tego, że pochodząca z Kensington i od dziecka mocno doświadczona przez życie, ale mimo to niezwykle inteligentna i wytrwała dziewczyna zamiast wyrwać się z toksycznego środowiska, ugrzęzła w nim na dobre? Czemu zamiast rozwijać muzyczny talent, patroluje ulice pełne znanych jej twarzy i samotnie wychowuje ośmioletniego syna, z trudem wiążąc koniec z końcem?
„Rzeka odchodzących dusz” odpowiada na te pytania stopniowo, łącząc na przestrzeni całego sezonu retrospekcje ukazujące trudne dzieciństwo i nastoletnie lata spędzone przez Mickey w towarzystwie młodszej siostry, Kacey (Ashleigh Cummings, „Cytadela”), ze współczesnością i policyjnym śledztwem. Obydwie części serialowej opowieści będą się oczywiście z czasem coraz bardziej do siebie zbliżać, ale już od początku widać, że łączy je przynajmniej jedno. Wielogeneracyjna i przekazywana kolejnym pokoleniom wraz z mlekiem matki trauma.
Rzeka odchodzących dusz to historia naznaczona traumą
Na niej opiera się zresztą w dużej mierze cały serialowy zamysł, więc jeśli szukacie historii skupionej na wciągającej kryminalnej zagadce, od razu ostrzegam – to nie ten adres. Owszem, śledztwo w sprawie tajemniczych zabójstw odgrywa tu znaczącą rolę, ale szybko staje się jasnym, że nie jest ono najważniejsze. Zbrodnie są tak naprawdę ostatnim i najtragiczniejszym skutkiem bardzo długiej listy osobistych i systemowych grzechów, które zgłębia fabuła autorstwa Liz Moore i showrunnerki Nikki Toscano („The Offer”).
Dla widza oznacza to w praktyce tyle, że czeka go ciężki seans, a składających się na niego ponad siedmiu godzin serialu z pewnością nie da się zaliczyć do lekkich, łatwych i przyjemnych. Tym bardziej że rozciągnięta do ośmiu odcinków historia nie unika dłużyzn, a wolne tempo może chwilami męczyć nawet najbardziej wytrwałych z oglądających. Na pocieszenie dodam jednak, że im dalej w sezon, tym robi się pod tym względem lepiej, a już ostatnie odcinki przynoszą także emocjonalnie satysfakcjonujące rozwiązania, które potrafią wynagrodzić wcześniejsze trudy.
Do tego czasu trzeba się jednak uzbroić i w cierpliwość, i w odporność na przygnębiające historie, w których próżno szukać choćby cienia nadziei. Losy dwóch serialowych sióstr, choć potoczyły się zupełnie inaczej, są w gruncie rzeczy podobnie gorzkie, a odkrywanie ich kolejnych etapów to proces, który rzadko przynosi nam krzepiące wieści. Opowieść toczy się raczej od jednej traumy do drugiej, zmieniają się tylko okoliczności i ich świadkowie.
Rzeka odchodzących dusz to lepszy dramat niż kryminał
Tropy podejmowane przez serial nie powinny dziwić nikogo, kto widział zapowiedź lub chociaż przeczytał opis fabuły. „Rzeka odchodzących dusz” sięga po gnębiący Amerykę kryzys opioidowy, lecz twórczyń nie interesują jego przyczyny, a wyłącznie skutki przedstawiane tutaj głównie w indywidualnym wymiarze. Oglądamy zatem ulice pełne pozbawionych dachu nad głową ludzi i młode kobiety prostytuujące się, żeby zarobić na prochy, a jednocześnie zaglądamy do domów rozbitych rodzin, jesteśmy świadkami przemocy ze strony bliskich i toczącej to wszystko jak rak społecznej znieczulicy.
Na tym tle Mickey, której postawa wyraźnie kontrastuje z tą prezentowaną przez większość jej kolegów po fachu, wygląda momentami niemalże jak anioł zesłany na ziemię. Na szczęście twórczynie nie portretują jej wyłącznie przez pryzmat ostatniej sprawiedliwej, często ukazując ją również w chwilach słabości, zwątpienia czy nawet kompletnej bezsilności. Ta ludzka twarz oraz relacje, jakie ma bohaterka ze wspierającym ją byłym partnerem z pracy Trumanem (Nicholas Pinnock, „Fortitude”), czy twardo stąpającym po ziemi dziadkiem Gee (John Doman, „The Affair”), czynią ją autentyczną, choć na pozór w jej historii i miejscu, w którym się znajduje, wiele się nie zgadza.
Ostatecznie to jednak właśnie ta część serialu jest jego najmocniejszą stroną, zarówno ze względu na niespodziewane fabularne zwroty (znacznie lepsze od rozwiązań w wątku kryminalnym), jak i kotłujące się między postaciami emocje. Kluczowe są tu oczywiście relacje sióstr, ale wplecenie między nie choćby syna Mickey Thomasa (Callum Vinson, „Chucky”), czy jego ojca Simona (Matthew Del Negro, „Miasto na wzgórzu”), pozwala jeszcze skomplikować już mocno pogmatwaną sytuację. Nie mam żadnych wątpliwości, że oglądając „Rzekę odchodzących dusz” bardziej jako mocny dramat obyczajowy, niż kryminał, można czerpać z tej historii znacznie więcej.
Rzeka odchodzących dusz – czy warto oglądać serial?
Pytanie jednak, czy aż tyle, żeby poświęcić serialowi kilka wieczorów swojego czasu? Bez dwóch zdań nie mamy do czynienia ani z hitem na miarę wspomnianej „Mare z Easttown”, ani z produkcją, która przystawałaby do niej poziomem. Widoczna gołym okiem różnica pomiędzy obyczajową i kryminalną warstwą fabuły sprawia, że oglądający może mieć problem z odpowiednim zaangażowaniem się w historię, z kolei raz niepotrzebnie rozwleczona, to znów nadmiernie uproszczona narracja zaburza rytm całości. Nie zdziwią mnie zatem ani widzowie, którzy odbiją się od „Rzeki odchodzących dusz” na samym początku, ani ci, którzy na koniec stwierdzą, że nie dostali tego, czego oczekiwali.
Efekt końcowy, jak można się zresztą domyślić, może być w takim przypadku jeden – średni. Najlepszy, gdy Amanda Seyfried (znów dobra, choć nie tak dobra, jak w nagrodzonej Emmy roli Elizabeth Holmes z „Zepsutej krwi”) wgryza się w psychikę bohaterki, a scenariusz skupia się na siostrzanych więziach. Najgorszy, gdy twórcy gonią za oklepanymi kliszami, stosują wyczuwalne z kilometra zmyłki i przyciężkie metafory. Trudno też oprzeć się wrażeniu, że materiału z ośmiu odcinków starczyłoby tu akurat na gęstą, dwugodzinną fabułę. Cóż, tak jak mało oryginalny jest sam serial, tak i jego problemy znamy aż za dobrze z innych miejsc.
Rzeka odchodzących dusz jest dostępna na Max
The post "Rzeka odchodzących dusz" chce być kolejną "Mare z Easttown" – recenzja serialu z Amandą Seyfried appeared first on Serialowa.