LISTA ŚMIERCI. Ten thriller z Chrisem Prattem to jeden z lepszych seriali ostatnich lat

Chris Pratt przyzwyczaił widzów do odgrywania postaci charyzmatycznego awanturnika, który pokona każdą przeszkodę i jeszcze na koniec rzuci dowcipnym one-linerem. Idealnego protagonistę lekkich, popcornowych filmów w rodzaju „Strażników galaktyki”, czy „Jurassic World”. Trudno więc wyobrazić go sobie w nieco poważniejszej roli. Wcielając się w, Jamesa Reece’a, dowódcę oddziału Navy Seals w serialu „Lista śmierci”, udowadnia […]

Mar 31, 2025 - 10:33
 0
LISTA ŚMIERCI. Ten thriller z Chrisem Prattem to jeden z lepszych seriali ostatnich lat

Chris Pratt przyzwyczaił widzów do odgrywania postaci charyzmatycznego awanturnika, który pokona każdą przeszkodę i jeszcze na koniec rzuci dowcipnym one-linerem. Idealnego protagonistę lekkich, popcornowych filmów w rodzaju „Strażników galaktyki”, czy „Jurassic World”. Trudno więc wyobrazić go sobie w nieco poważniejszej roli. Wcielając się w, Jamesa Reece’a, dowódcę oddziału Navy Seals w serialu „Lista śmierci”, udowadnia jednak, że może wypaść dobrze również w bardziej dramatycznym repertuarze.

Serial powstał na podstawie książki o tym samym tytule, autorstwa Jacka Carra. Pisarz jest weteranem Navy Seals (służył między innymi jako snajper) i doskonale oddał w tekście sposób działania elitarnych jednostek. Powieść sprzedała się bardzo dobrze, więc szybko zainteresowali się nią filmowcy. Na stołku producenta, oprócz Pratta, zasiadł Antoine Fuqua (wyreżyserował również pierwszy odcinek), utytułowany twórca, znany chociażby z „Dnia próby” oraz trylogii „Bez litości”. Mamy więc solidny materiał wyjściowy, utalentowanego człowieka odpowiedzialnego za realizację i charyzmatycznego aktora w roli głównej. W efekcie powstał bardzo sprawnie poprowadzony thriller, trzymający w napięciu i serwujący po drodze kilka zaskoczeń. Przy czym całość potrzebuje chwilę, by się rozkręcić, pierwszy odcinek to w zasadzie nieco przydługie wprowadzenie we właściwą fabułę. Jego finał natomiast, wybrzmiewa już bardzo mocnym akcentem, a później historia nabiera tempa i nie zwalnia aż do napisów końcowych ostatniego ogniwa.

lista śmierci

Postać Jamesa Reece’a przypomina mi nieco Punishera, jednego z moich ulubionych bohaterów komiksowych i gdyby wprowadzić niewielkie zmiany w fabule, można by uznać „Listę śmierci” za ekranizację przygód marvelowskiego mściciela. Twórcy „Listy śmierci” pokazali, jak powinno się realizować kino zemsty. Wymaga ono właściwie dwóch tylko rzeczy – solidnej motywacji dla protagonisty oraz czarnego charakteru, którego razem z herosem nienawidzimy. Szczególnie ten pierwszy aspekt jest tu niemalże podręcznikowy – Reece nie mógłby mieć silniejszego powodu do ścigania antagonistów. Za to osób, które są na celowniku bohatera mamy kilka.

Serial należy do Pratta, który gra tutaj pierwsze skrzypce i jest siłą sprawczą wszystkich zdarzeń. Widać też jego bardzo solidne przygotowanie do roli. Naprawdę da się uwierzyć, że Reece to doświadczony komandos, który wykonał niejedną trudną misję. Aktor wciela się w postać zupełnie inną od swojego zwyczajowego emploi, ale jest w niej tak samo przekonujący, jak w przywołanych na początku tytułach. Wraz z rozwojem fabuły wzrasta również stawka, a wyzwania, które stoją przed Reece’em są coraz trudniejsze. Pierwszy sezon (już zapowiedziano drugi) stanowi zamkniętą całość i trzeba przyznać, że nie sposób się nudzić. Nawet największy grzech wielu seriali, czyli odcinek „zapychacz”, który nie popycha głównego wątku do przodu, tutaj nie razi, a wręcz ogląda się go z przyjemnością.

lista śmierci

Oprócz Chrisa Pratta, w kadrze można dostrzec jeszcze Jeanne Tripplehorn jako wysoko postawioną panią polityk, Constance Wu w roli nieustępliwej reporterki oraz świetnego Taylora Kitscha, odgrywającego przyjaciela Reece’a, na którym zawsze można polegać. Scenarzystom świetnie udało się ukazać braterstwo między członkami elitarnych oddziałów. Czuć, że ludzie ci bezgranicznie sobie nawzajem ufają i są gotowi do największych poświęceń dla towarzysza broni. Miłą niespodzianką natomiast był Jai Courtney, za którym nie przepadam, ponieważ stanowi dla mnie synonim upadku kilku lubianych przeze mnie serii filmowych („Szklanej pułapki” i „Terminatora”). Tutaj natomiast zagrał solidnie i w ogóle nie raził. Może dlatego, że wcielił się w wyjątkowego dupka?

„Lista śmierci” to jeden z lepszych seriali, jakie pojawiły się w ostatnich latach. Zrealizowany na poważnie, praktycznie bez humoru, za to z wylewającym się z ekranu napięciem. No i zawsze miło popatrzeć, jak skończeni dranie dostają za swoje, a trzeba przyznać, że Reece się nie patyczkuje i nie stroni od brutalności. Czekam na drugi sezon!