Gem, set, mecz. TENISOWE METAFORY NA WIELKIM EKRANIE
W finałowych scenach Powiększenia (1966) Michelangelo Antonioniego fotograf Thomas rozpływa się na tle trawnika chwilę po oddaniu mimom niewidzialnej piłki tenisowej. Całe jego życie było iluzją? Czy to symbol powrotu do rzeczywistości? A może właśnie obserwujemy konsekwencje bezproduktywności jego egzystencji? Przy mnogości odczytań tego fragmentu nikt nie zwraca uwagi na miejsce akcji, czyli kort tenisowy. […]

W finałowych scenach Powiększenia (1966) Michelangelo Antonioniego fotograf Thomas rozpływa się na tle trawnika chwilę po oddaniu mimom niewidzialnej piłki tenisowej. Całe jego życie było iluzją? Czy to symbol powrotu do rzeczywistości? A może właśnie obserwujemy konsekwencje bezproduktywności jego egzystencji? Przy mnogości odczytań tego fragmentu nikt nie zwraca uwagi na miejsce akcji, czyli kort tenisowy. Co, jeśli życie to gra, a Thomas po raz pierwszy postanowił w nią zagrać, dzięki czemu został wyrwany z funkcjonowania w bezdusznej próżni? Antonioni zapewne nie myślał o zakończeniu swojego filmu w kategoriach sportowej metafory, ale gdyby tylko Powiększenie było (zamiast Cienistej doliny Richarda Attenborougha z 1993 roku) ulubionym obrazem Andre Agassiego, to taka refleksja mogłaby stać się obowiązującą w filmoznawstwie interpretacją filmu włoskiego reżysera.
Tę śmiałą hipotezę wywiodłem z myśli, jaką Agassi – jeden z najwybitniejszych tenisistów wszechczasów – podzielił się w swojej autobiografii:
To nie przypadek, […] że tenis używa języka życia. Przewaga, serwis, błąd, as, podstawowe żywioły tenisa mają swój początek w codziennym życiu, ponieważ każdy mecz jest życiem w miniaturze. Nawet struktura tenisa, to, jak jedno wyłania się z drugiego jak w ruskiej matrioszce, naśladuje życie. Punkty zamieniają się w gemy, które zamieniają się w sety, a te przechodzą w turnieje i wszystko jest ze sobą tak ściśle powiązane, że każdy punkt może okazać się punktem zwrotnym. Przypomina mi to sekundy przechodzące w minuty, następnie minuty w godziny. Każda godzina może być tą najwspanialszą. Lub najgorszą. Wybór należy do nas1.
Pozornie to tylko jedna z wielu błyskotliwych koncepcji, które Agassi przekazuje czytelnikowi w książce pełnej rozważań nad psychologią zawodników, osiąganiem sukcesu czy radzeniem sobie z porażkami, nie tylko tymi sportowymi. W szerszym ujęciu ta uniwersalna tenisowa metafora w zestawieniu z filmami o wskazanej tematyce może jednak posłużyć jako klucz umożliwiający zrozumienie, dlaczego tak wielu twórców kina sięga po ten przepiękny sport jako narzędzie narracyjne.
Wimbledon. Rok 1980
Czasem do takich prób motywuje reżyserów chęć uchwycenia ważnego dla dziejów światowego tenisa wydarzenia. W filmie Janusa Metza Borg/McEnroe. Między odwagą a szaleństwem (2017) widz przenosi się do Wielkiej Brytanii roku 1980, na korty słynnego Wimbledonu – najstarszego turnieju tenisowego na świecie, zaliczanego do tzw. Wielkiego Szlema. W finale tych rozgrywek spotykają się dwie wybitne postaci tej dyscypliny – Björn Borg i John McEnroe. Zimnokrwisty i profesjonalny Szwed kontra lekkoduszny i wybuchowy Amerykanin. Wimbledon nie jest dla nich wyłącznie szansą na prestiżowy tytuł, ale również przestrzenią wewnętrznej walki z samym sobą. Borg, wyczerpany psychicznie i przygnieciony nakładaną nań przez media presją, na nowo stara się odkryć pasję do sportu, który tak kochał w młodości, oraz odnaleźć balans pomiędzy spektakularną karierą zawodową a popadającym w kryzys życiem prywatnym. McEnroe aspiruje z kolei do wielkości i chwały, aby wreszcie zasłużyć (w swoim mniemaniu) na uznanie ojca.
Osobiste dramaty obu bohaterów znajdują swoje fizyczne odzwierciedlenie w morderczych pojedynkach na angielskich kortach oraz w domowym zaciszu ich apartamentów. Dzięki agresywnej pracy kamery zawsze jesteśmy blisko tenisowych gladiatorów – obserwujemy pot na ich skroniach, towarzyszymy im w chwilach słabości w szatni lub z bijącym sercem kontemplujemy maestrię posyłanych na drugą stronę siatki forhendów i bekhendów. Szczególną rolę odgrywa w tym kontekście finałowe spotkanie Borga i McEnroe’a, zmontowane na wzór dobrego dreszczowca i trzymające widza w napięciu przez ponad dwadzieścia minut. To właśnie tam, wśród ciszy przerywanej kolejnymi uderzeniami i wrzaskiem stadionowego tłumu, możemy dostrzec w tenisie ten rodzaj życiowej lekcji, o której mówił Agassi – każdy punkt zdaje się ważyć tyle, co najtrudniejsze egzystencjalne decyzje, a mentalno-fizyczny wysiłek zawodników przekracza wszelkie dopuszczalne normy.
Choć to Borg wychodzi ostatecznie zwycięsko z tego meczu, w przeciągu następnych trzech lat odwiesi on swoją rakietę na kołek, odzyskując wewnętrzny spokój. Natomiast McEnroe zdobywa szacunek, uprzedzonej do jego niesportowego zachowania angielskiej publiczności. Napawa dumą wzruszonego taką postawą ojca oraz bierze rewanż na Szwedzie w Nowym Jorku dwa miesiące później. Tenisiści zostają zresztą przyjaciółmi, a Borg przybywa na ślub rywala w roli świadka. Film sugeruje, że obaj wracają z Londynu bogatsi o coś znacznie więcej niż tylko sportowe doświadczenie.
W rytmie Sundance
Nie zawsze kluczowe życiowe przemiany dokonują się na arenach światowych turniejów – niekiedy dzieje się to na skąpanych w piekącym słońcu prowincjonalnych kortach. Córka trenera (2018) Łukasza Grzegorzka zabiera nas w wakacyjną trasę po lokalnych polskich zawodach. Kreuje zmysłową atmosferę letniej opowieści o dojrzewaniu młodej zawodniczki Wiktorii oraz pokazuje, jak tenis popycha ją do pogłębienia relacji z ojcem Maciejem – jej osobistym trenerem.
Podróżując od miasteczka do miasteczka i biorąc udział w kolejnych turniejach, Wiktoria coraz bardziej odczuwa trudy współpracy z ambitnym rodzicem, który sprawia wrażenie, jakby wykorzystywał córkę do osiągania swoich niespełnionych sportowych marzeń. Zabrania jej spędzania czasu z napotkanym po drodze chłopakiem (tenisistą Igorem), autorytarnie kontroluje każde posunięcie oraz nieustannie przypomina o ciążącej na niej presji wygrywania. W końcu przechodząca właśnie okres nastoletniego buntu dziewczyna przerywa ten wyczerpujący ciąg i poddaje się niebezpiecznemu wirowi imprezowania. Z kolei Maciej, załamany jej decyzją o układaniu życia po swojemu, bierze pod skrzydła wspomnianego już Igora.
Pomimo gorzkiego rozwiązania głównego wątku fabularnego, prostoty realizacyjnej oraz nieskrępowanego oddania się poetyce niezależnego i łatwego w odbiorze kina spod znaku amerykańskiego festiwalu Sundance, film Grzegorzka przemyca refleksyjny przekaz o intymnej więzi łączącej ojca z córką. Między sielskimi panoramami wiejskich krajobrazów, podpatrywaniem letnich romansów przez zmysłowe kadry i zaglądaniem na pokryte ceglaną mączką korty, bohaterowie grają w trudną grę przebijania piłki na przeciwną stronę siatki. Uczą się własnych słabości i marzeń, posyłając precyzyjne uderzenia po linii; czasem ranią siebie nawzajem poprzez agresywne woleje; w innej sytuacji wyraźnie zaznaczają swoje aspiracje morderczym serwisem. Nie zmienia się jednak jedno – piękno ich relacji polega na nieustannej wymianie doświadczeń i emocji, niby rozgrywaniu kolejnych akcji w ramach tego samego meczu. Nawet w obliczu poważnego kryzysu, kontuzji lub zwątpienia oboje podchodzą do następnej piłki z taką samą werwą. Nie zważają na drażniący oczy ceglany pył i brak wiwatującej publiczności – najważniejsza walka odbywa się przecież w ich własnych sercach.
Łut szczęścia
Po dżentelmeński sport jako kluczową dla filmu metaforę sięgnął również w 2005 roku mistrz zachodniej komedii Woody Allen. Wszystko gra przedstawia losy byłego tenisisty Chrisa Wiltona. Dzięki zatrudnieniu w prestiżowym londyńskim klubie poznaje on swoją przyszłą żonę Chloe – naiwną siostrę bogatego biznesmena Toma oraz niespełnioną, acz ponętną aktorkę Nolę, z którą bardzo szybko wikła się w płomienny romans. Rozdarty między dwiema kobietami oraz niepotrafiący poradzić sobie z brzemieniem zdrady, decyduje się po otrzymaniu wieści o zajściu w ciążę Nolii na drastyczny krok – morderstwo. Wszystko odbywa się tak, jak Chris sobie to wymarzył – prokuratura nie ma wystarczającej ilości dowodów na wszczęcie wobec niego postępowania karnego, co pozwala mężczyźnie wieść spokojnie życie u boku Chloe.
Allen zaczyna Wszystko gra obrazem siatki tenisowej, w której taśmę uderza piłka i zawisa na kilka sekund w powietrzu. Dobiegająca z offu narracja Chrisa przekonuje widza, że człowiek musi mieć szczęście, gdyż to właśnie ono determinuje wybór ścieżki życiowej w chwilach, nad którymi nie mamy żadnej kontroli. Piłka ślizgająca się na krawędzi siatki symbolizować ma ślepy los, rozstrzygający o zwycięstwie lub porażce. Refleksja Allena brzmi, jakby była żywcem wyjęta z rozważań Agassiego, lecz dopiero w późniejszej części dzieła ujawnia się jej prawdziwy potencjał.
Podczas popełniania morderstwa Chris nieumyślnie kradnie z mieszkania sąsiadki Nolii biżuterię mogącą posłużyć jako argument w sprawie karnej. Gdy przechadza się brzegiem Tamizy, ciska jeden z pierścionków w kierunku rzeki, lecz obrączka niby piłka tenisowa uderza w balustradę i przez chwilę nie wiadomo, na którą stronę spadnie. W tamtym momencie najlepiej dla Chrisa byłoby, aby utonęła. Nieoczekiwanie pierścionek ląduje jednak na twardym gruncie i zostaje pochwycony przez koczującego nieopodal narkomana, skuszonego łatwym łupem. Widz jest przekonany o tym, że szczęście w końcu opuściło byłego tenisistę, skoro dowodu morderstwa nie udało się wyeliminować z równania. Ku zaskoczeniu odbiorcy reżyser wykorzystuje ten wątek w przewrotny sposób – policja wkrótce odnajduje martwe ciało narkomana, a będąca w posiadaniu bezdomnego biżuteria jednoznacznie wskazuje na jego winę.
Wizualna przenośnia obecna w obu przywołanych scenach błyskotliwie podkreśla organizujący całą filmową metaforę lejtmotyw i stanowi fascynujący komentarz do wydanej kilka lat później biografii Agassiego – tenis jawi się tutaj jako idealny przykład na nieprzewidywalność życia, jego niesprawiedliwość i losowość. Przesłanie filmu Allena wydaje się proste – bez względu na to, jakim człowiekiem jesteś, tenisowe zasady regulujące funkcjonowanie świata pozostają takie same.
Sport uprawiany z miłości
Challengers (2024) Luci Guadagnino w poprzednim roku z hukiem przypomniało szerszej publiczności, że gra w tenisa bierze się z silnej miłosnej pasji. Film odniósł piorunujący sukces medialny, choć członkowie Amerykańskiej Akademii Filmowej zupełnie go zignorowali, ogłaszając nominacje do ostatnich Oscarów. Decyzja ta wydaje się niezrozumiała z co najmniej kilku powodów – wszakże realizacyjna i audiowizualna strona tego dzieła stoi na najwyższym z możliwych poziomów, a duch tenisa unosi się zgrabnie nad historią trójkąta miłosnego rozgrywanego między Tashi, Patrickiem i Artem. Oczywiście, można zarzucić Challengers iście harlekinową narrację oraz zbyt operowe podejście Justina Kuritzkesa do pisania scenariusza. Trudno natomiast przejść obojętnie obok zawartej w tym filmie kolejnej tenisowej refleksji spod znaku Agassiego. Jeśli przyjmiemy, że każdy mecz jest życiem w miniaturze, to Challengers jawi się jako dzieło realizujące tę metaforę wprost idealnie.
Guadagnino zaprasza nas do swojego świata sceną finałowego spotkania turniejowego między Patrickiem i Artem, aby w toku następujących po sobie retrospekcji przedstawić nam kontekst tego wydarzenia. Poznajemy historię znajomości utalentowanej, acz poważnie kontuzjowanej, zawodniczki Tashi z oboma mężczyznami – niegdyś najlepszymi przyjaciółmi – starającymi się o jej względy. Reżyser opowiada to wszystko widzowi w ramach toczącego się na planie teraźniejszym wyczerpującego tenisowego pojedynku, którego stawką w gruncie rzeczy jest przede wszystkim miłość. Choć w grę wchodzą także spore pieniądze i miejsce w sportowym rankingu, to mecz Patricka i Arta jest zaskakująco mało znaczącym finałem prowincjonalnego challengera. Guadagnino czyni zatem z tego emocjonującego spotkania starcie niezwykle kameralne, dystansujące się od wielkoszlemowych stadionów i pełnych napięcia konferencji prasowych znanych chociażby ze wspomnianego wcześniej filmu Borg/McEnroe. Trójka bohaterów znajduje się dodatkowo na zakręcie zarówno swoich karier, jak i osobistych relacji – Art stracił pasję do tenisa i zależy mu już tylko na Tashi; portretowana przez Zendayę postać szuka swojego miejsca po dramatycznej kontuzji; Patrick z kolei próbuje odbić się od finansowego dna i nie dać się pochłonąć przez nostalgię za dawnymi czasami.
Guadagnino, wraz ze scenarzystą, decydują się na taki punkt dojścia filmowej opowieści, aby w moim przekonaniu wydobyć na powierzchnię jedną z najciekawszych anegdotek przytaczanych w kontekście genezy tenisa. Mówi się bowiem, iż u zarania tego sportu brytyjscy dżentelmeni traktowali go jak grę hazardową. Stąd stawki punktów, które przyznaje się zawodnikowi za wygraną akcję – „15”, „30” i „40” oznaczały wówczas wysokość przyjmowanego zakładu. „0” punktów określa się jednakże do dzisiaj słowem love. Panowało bowiem przekonanie, iż ci, którzy nie grają z chęci zarobku, robią to z miłości do sportu. Guadagnino opiera Challengers właśnie na tej refleksji, a zastosowana rama narracyjna w postaci finałowego meczu uwydatnia jeszcze bardziej powód, dla którego reżyser wybrał tenis jako metaforę swojej miłosno-erotycznej historii.
Sport ten wszakże, jak żaden inny, eksponuje dynamikę życia miłosnego i relacji międzyludzkich. Gdy w ostatniej sekwencji filmu doprowadzeni do fizycznych i emocjonalnych granic Art oraz Patrick padają sobie w ramiona, a tłum wraz z Tashi wiwatuje, widząc z dawna oczekiwane braterskie pojednanie, widz nie ma już wątpliwości, o co tak naprawdę toczył się ten mecz.
Finał
W filmach Metza, Grzegorzka, Allena i Guadagnino urzeka to, jak dobrze ich twórcy rozumieją specyfikę tej olimpijskiej dyscypliny. Tenis służy im do czegoś więcej niż tylko do komicznego odcedzania spaghetti za pomocą rakiety, jak to ma miejsce w Garsonierze (1960) Billy’ego Wildera.
Choć na poziomie fabularnym i gatunkowym różni te dzieła wiele, to nie da się ukryć, że przedstawieni w nich bohaterowie odkrywają przed nami głębię metafory, wypowiedzianej wprost przez Agassiego. Zasadniczą cechą wspólną tych postaci jest sam fakt podjęcia działania i stawienia czoła przeciwnościom losu – wszyscy wychodzą na „egzystencjalny kort” z podniesioną głową, bez względu na to, czy oklaskuje ich tłum fanów, garstka gapiów, ukochana dziewczyna, czy przypadkowi bywalcy londyńskiego klubu.
Jedynym bohaterem niepasującym do tego zestawienia jest Thomas z Powiększenia. Zniewolonego przez marazm i przepełnionego duchową pustką fotografa zgubiła ostatecznie bierność i obojętność wobec toczącego się wokół niego życia. Thomas rozpłynął się, gdyż nigdy tak naprawdę „nie istniał” – osobiście wyrzekł się wyboru swojej najwspanialszej lub najgorszej chwili w życiu. Nie podjął żadnego ryzyka. Nigdy nie doświadczył gorzkiego smaku porażki. W tenisowym kodeksie byłoby to zapewne najcięższe z możliwych przewinień.
1A. Agassi, Open. Autobiografia tenisisty, przeł. J. Rybski, Wrocław 2009, s. 13.