Człowiek pogryzł człowieka / Operacja Maldoror

Fabrice Du Welz akcję swojego ósmego pełnego metrażu osadził w Belgii lat 90. – to idealne umiejscowienie dla mrocznych opowieści o społecznym rozkładzie i systemowej niemocy. Warto wspomnieć w tym miejscu kultowy mockument "Człowiek pogryzł psa" (1993) autorstwa André Bonzela, Benoîta Poelvoorde'a i Rémy'ego Belvauxa. Podążając za seryjnym zabójcą – Benem, mordującym dla sportu cynicznym

Mar 29, 2025 - 07:40
 0
Człowiek pogryzł człowieka / Operacja Maldoror
Fabrice Du Welz akcję swojego ósmego pełnego metrażu osadził w Belgii lat 90. – to idealne umiejscowienie dla mrocznych opowieści o społecznym rozkładzie i systemowej niemocy. Warto wspomnieć w tym miejscu kultowy mockument "Człowiek pogryzł psa" (1993) autorstwa André Bonzela, Benoîta Poelvoorde'a i Rémy'ego Belvauxa. Podążając za seryjnym zabójcą – Benem, mordującym dla sportu cynicznym nihilistą – twórcy opowiedzieli o obumarciu więzi oraz kryzysie bezpieczeństwa publicznego. Hardkorowy styl wspomnianego klasyka – bezpośrednie przedstawienie przemocy, autotematyczna refleksja i radykalna, lecz celna diagnoza społeczna – w dobry sposób oddał zeitgeist tamtych czasów. Widmo "końca historii" przysłoniło bowiem Belgom oczy na wiele spraw. Mieszkańcy stali się wygodniccy, przykleili się do telewizorów w nowych, schludnych blokach. A krajem zaczęły targać problemy: spowolnienie gospodarcze, korupcja, postępująca degeneracja służb porządkowych, wzrost przestępczości. Kolejne afery generowały słuszne oburzenie, które jednak częściej wyrażane było na kanapie niż na ulicy.  "Operacja Maldoror" przygląda się tej rzeczywistości z należnego dystansu, po blisko trzydziestu latach od jednego z największych skandali w historii współczesnej Belgii. Du Welz obraca faktami i fikcją z gracją, miesza wątki prawdziwe z wymyślonymi, garściami bierze z truecrime'owych konwencji, tak popularnych w dzisiejszej popkulturze. Gdy sprawa wymaga kontekstu, zanurza się w spiskach i intrygach; kiedy trzeba zaangażowania – ze szczegółami przybliża zawiłe życiorysy bohaterów; a gdy musi zobrazować zbrodnię, sięga po wszystkie dostępne epitety przemocy. Pozostaje przy tym wierny własnym korzeniom, estetyce, z której się wywodzi – kolejnej generacji europejskiej ekstremy gatunkowej, wychowanej na brutalności, kiczu i obscenie.  Śledzimy tu losy Paula Chartiera (w tej roli Anthony Bajon), młodego śledczego zafiksowanego na punkcie zaginięć młodych dziewczynek. Misyjny stosunek do zawodu w zderzeniu z mundurowym betonem – skostniałą i niedołężną instytucją – zawsze skutkuje pogrążeniem w pracoholizmie oraz natłokiem frustracji. W tle rozgrywa się tytułowa akcja służb, specjalna operacja mająca na celu wytropienie i rozbicie siatki pedofili stojącej za serią uprowadzeń oraz morderstw. Zamiast w myśl zasady "mniej wiesz, lepiej śpisz" posłusznie wykonywać rozkazy, Paul zbiera dowody, tworzy plany powiązań i ryzykuje na własną rękę. Ot, kolejna opowieść o zawziętym policjancie prowadzącym samotną vendettę przeciwko złu i układom. Du Welz często skupia obiektyw kamery na protagoniście, ale nawet bardziej niż jego stanem wewnętrznym interesuje się otoczeniem głównego bohatera. Obiektyw wyostrza nam, co poszło nie tak – że problemy jednostkowe i społeczne są częścią większej układanki, że niedofinansowanie służby publicznej skutkuje anarchią prawną, że brak granicy między życiem prywatnym a zawodowym negatywnie oddziałuje na obie płaszczyzny. Jak w wielu filmach kryminalnych, sporo uwagi poświęcone zostaje także napięciom pomiędzy poszczególnymi oddziałami policji. To właśnie kryzys komunikacji, brak swobodnego przepływu między jednym działem a drugim, wymienia się jako główną przyczynę belgijskich problemów z końca ubiegłego wieku. Fabuła prowadzona jest niespiesznie, nitka po nitce odsłaniając kolejne meandry sprawy. A że przypadek "Potwora z Charleroi" to temat bez dna, reżyser wykorzystuje prawie trzy godziny ekranowe do naświetlenia przynajmniej części szczegółów. To, co pomija, nadrabia formą – zdjęcia Manuela Dacossego, znanego z wysmakowanych wizualnie dzieł duetu Cattet-Forzani, dodają całej historii neonoirowego sznytu. Duszne kadry pełne rozproszonych świateł, płynne ruchy kamery i powracające symbole jednocześnie przypominają najlepsze próby Davida Finchera i mrugają okiem do fanów produkcji klasy B. Montaż również świetnie buduje atmosferę powolnego rozkładu. Nico Leunen ("Biały cień", "Osiem gór") początkowo tnie twardo, by z biegiem czasu łączyć ze sobą kolejne sceny miękkim nachodzeniem na siebie. "Operację Maldoror" ogląda się trochę niczym miniserial stworzony do doświadczenia w kinie. Co kilkanaście minut Du Welz funduje cliffhangery, zwroty akcji, twisty gatunkowe i wyraźne przerwy na odsapnięcie, pozbieranie myśli i uporządkowanie notatek. To najwyraźniej sposób Belga na udźwignięcie tematu, bo mimo wystarczająco zagmatwanego materiału wyjściowego, dodatkowo skomplikował sprawę, dopisując wątki fikcyjne. W tym zalewie nazwisk, spraw i poszlak można się zagubić, ale właśnie o tym jest ten film. O poszukiwaniu niemożliwym i poszukiwaniu niemożliwego, próbie instytucjonalnego remontu bez grosza w kieszeni ani potrzebnych narzędzi – w pojedynkę, chałupniczo. To zawsze wyjdzie gęsto, mrocznie i pesymistycznie.