„Kiedy będziesz gotowy, idź” Wojciech Gunia

  Wydawca: Wydawnictwo IX Data wydania: 6 marca 2025 Liczba stron: 360 Oprawa: miękkaCena det.: 50 zł Tytuł recenzji: W relacji z samym sobą Z tak zwaną weird fiction nie mam do czynienia zbyt często, ale być może boję się sięgać po takie książki, gdyż jak żadne inne pokazują, że bycie sobą może być opresyjne, a wyjście poza siebie – przekonać nas o pełni tej opresji. Zatem kilka lat temu z „Wilgością” Anny Marii Wybraniec miałem spory dylemat interpretacyjny i pamiętam, że ta książka chodziła za mną miesiącami, a teraz wracam do czegoś podobnego, choć określenie „weird” w zupełnie inny sposób zdefiniuje osiem opowiadań Wojciecha Guni. Autor tak jak Wybraniec usiłuje wydobyć swoich bohaterów z rutyny i pokazać im możliwości poprzez zmianę, ale w przeciwieństwie do autorki „Wilgości” nie operuje aż tak bardzo elementami fantastycznymi (choć robi to w niezłej proporcji do prozy realistycznej). Opowiadając o człowieku jako istocie cierpiącej i zagubionej w różnego rodzaju labiryntach, które sam sobie stworzył, nie stawia też na „dziwność” neologizmów czy stylistyki zbliżonej do opowieści grozy. U Wybraniec za egzystencjalną katastrofą kryła się nicość. Tu jest poniekąd odwrotnie: z nicości wyłania się katastrofa egzystencjalna. A może świat, którego ramy definiuje przede wszystkim to, czego najbardziej się boimy – zmiana i status samego siebie w obliczu tej zmiany. W bardzo przemyślany sposób została tutaj zastosowana technika prezentowania historii za pomocą opowiadania. Choć na przykład najbardziej enigmatyczna, przerażająca i mająca wiele znaczeń „Przemiana Tamary D.” otwierająca ten zbiór mogłaby być dużo bardziej rozbudowanym tekstem o ofierze przemocy domowej, ale również o kobiecie, która niejako sama składa się w ofierze, a jej dramatyczną egzystencję definiuje fobia odkształcająca jej świat i deformująca go w naprawdę przerażający sposób. Są tu jednak opowiadania i to jest znakomite. Bo one kondensują emocje, koncentrują się czasem na jednej scenie, nadają wydarzeniom specyficzną dynamikę i pozostawiają czytelników w niedosycie. Gunia tworzy go za pomocą różnych narzędzi: są świetnie rozpisane antycypacje, intrygujące retrospekcje, bardzo dużo symboliki, lecz przede wszystkim wtłaczanie nas w świat specyficznego chaosu. W nim bycie sobą czasami jest okrutną zagadką, czasem – pasmem takiego rodzaju cierpienia, którego intensywność może oddać właśnie opowiadanie, nie dłuższy tekst. „Jestem tu tylko gościem” – wspomina bohater „Okruchów dla nocy” i mam wrażenie, że Wojciech Gunia sugeruje odbiorcom, że zagościli w skomplikowanym świecie, ale widzą jedynie jego zarysy, a dokładnie te detale, na których chce się skoncentrować autor. Zwykle znajdujemy się w jakichś przestrzeniach, które trzeba przemierzyć w konkretnym celu. Są to miejsca mroczne i enigmatyczne, choć pozornie nie będzie niczego niezwykłego w pustym hotelu, tymczasowym parku rozrywki czy domu na odludziu, do którego przywozi zaskoczonego syna jego ojciec. Przestrzeń to u Guni zawsze miejsce przeżywania niepokoju, bolesnej opresji. Labirynt, z którego nie sposób się wydostać, choć zaskakująco łatwo zostało się do niego wepchniętym. Coś, co wymaga przekraczania granic. Albo ich określania. W najciekawszym fabularnie opowiadaniu „Trzy spotkania z Jonaszem Dotem” autor egzemplifikuje tezę, że można opowiedzieć tylko o swoim własnym świecie, a jakakolwiek paralela z przeżyciami i emocjami innych może być jedynie nieudaną próbą zrozumienia tego, co bardzo trudne – że czasem z różnych powodów, rozmaitych uwarunkowań nie jest się w stanie osiągnąć tego, czego się pragnie. Bohaterowie tego zbioru opowiadań nie pragną zbyt wiele. Można by napisać, banalizując przekaz tych tekstów, że zależy im przede wszystkim na odzyskaniu utraconego poczucia spokoju i bezpieczeństwa albo na tym, by zrozumieć, czym ono dla nich jest. Kobieta traumatyzowana w związku. Robotnik, który zawęził sobie granice świata. Rodzeństwo, które nigdy nie ruszyło poza wyznaczone przez swych rodziców granice, nie odczuwało potrzeby poszukiwania siebie gdzieś w oddaleniu. Spadek po rodzicach to wiodący i bardzo różnorodnie ukazywany motyw tej książki. Matki oraz ojcowie umierający w cierpieniu, jakby miało to podkreślić fatalizm ich dotychczasowego życia. Matki i ojcowie usiłujący przekazać pewne mądrości swoim dzieciom, a jednocześnie niepewni samych siebie. Ludzie, którzy zdecydowali się na rodzicielstwo, nie mając pojęcia, na jaki świat przychodzą ich dzieci. Autor stosuje w opowiadaniach swego rodzaju wstępy, które są słowami znanych ludzi – od Schulza, poprzez McCarthy’ego, Pessoę, po naszą rodzimą profesorkę Brach-Czainę. Te wstępy mają sugerować, jakimi rejonami świata przeżyć zajmie się dane opowiadanie. W każdym z nich rodzic jest człowiekiem, który w jakiś sposób odchodzi – fizycznie lub mentalnie. Pozostaje trudna do uniesienia, bo niezrozumiała spuścizna. Ale Gunia stara się w każdym ze swoich tekstów nakreślić to, w jak skomplikowanej sytuacji egzyst

Apr 15, 2025 - 07:39
 0
„Kiedy będziesz gotowy, idź” Wojciech Gunia

 

Wydawca: Wydawnictwo IX


Data wydania: 6 marca 2025

Liczba stron: 360

Oprawa: miękka

Cena det.: 50 zł

Tytuł recenzji: W relacji z samym sobą

Z tak zwaną weird fiction nie mam do czynienia zbyt często, ale być może boję się sięgać po takie książki, gdyż jak żadne inne pokazują, że bycie sobą może być opresyjne, a wyjście poza siebie – przekonać nas o pełni tej opresji. Zatem kilka lat temu z „Wilgością” Anny Marii Wybraniec miałem spory dylemat interpretacyjny i pamiętam, że ta książka chodziła za mną miesiącami, a teraz wracam do czegoś podobnego, choć określenie „weird” w zupełnie inny sposób zdefiniuje osiem opowiadań Wojciecha Guni. Autor tak jak Wybraniec usiłuje wydobyć swoich bohaterów z rutyny i pokazać im możliwości poprzez zmianę, ale w przeciwieństwie do autorki „Wilgości” nie operuje aż tak bardzo elementami fantastycznymi (choć robi to w niezłej proporcji do prozy realistycznej). Opowiadając o człowieku jako istocie cierpiącej i zagubionej w różnego rodzaju labiryntach, które sam sobie stworzył, nie stawia też na „dziwność” neologizmów czy stylistyki zbliżonej do opowieści grozy. U Wybraniec za egzystencjalną katastrofą kryła się nicość. Tu jest poniekąd odwrotnie: z nicości wyłania się katastrofa egzystencjalna. A może świat, którego ramy definiuje przede wszystkim to, czego najbardziej się boimy – zmiana i status samego siebie w obliczu tej zmiany.

W bardzo przemyślany sposób została tutaj zastosowana technika prezentowania historii za pomocą opowiadania. Choć na przykład najbardziej enigmatyczna, przerażająca i mająca wiele znaczeń „Przemiana Tamary D.” otwierająca ten zbiór mogłaby być dużo bardziej rozbudowanym tekstem o ofierze przemocy domowej, ale również o kobiecie, która niejako sama składa się w ofierze, a jej dramatyczną egzystencję definiuje fobia odkształcająca jej świat i deformująca go w naprawdę przerażający sposób. Są tu jednak opowiadania i to jest znakomite. Bo one kondensują emocje, koncentrują się czasem na jednej scenie, nadają wydarzeniom specyficzną dynamikę i pozostawiają czytelników w niedosycie. Gunia tworzy go za pomocą różnych narzędzi: są świetnie rozpisane antycypacje, intrygujące retrospekcje, bardzo dużo symboliki, lecz przede wszystkim wtłaczanie nas w świat specyficznego chaosu. W nim bycie sobą czasami jest okrutną zagadką, czasem – pasmem takiego rodzaju cierpienia, którego intensywność może oddać właśnie opowiadanie, nie dłuższy tekst.

„Jestem tu tylko gościem” – wspomina bohater „Okruchów dla nocy” i mam wrażenie, że Wojciech Gunia sugeruje odbiorcom, że zagościli w skomplikowanym świecie, ale widzą jedynie jego zarysy, a dokładnie te detale, na których chce się skoncentrować autor. Zwykle znajdujemy się w jakichś przestrzeniach, które trzeba przemierzyć w konkretnym celu. Są to miejsca mroczne i enigmatyczne, choć pozornie nie będzie niczego niezwykłego w pustym hotelu, tymczasowym parku rozrywki czy domu na odludziu, do którego przywozi zaskoczonego syna jego ojciec. Przestrzeń to u Guni zawsze miejsce przeżywania niepokoju, bolesnej opresji. Labirynt, z którego nie sposób się wydostać, choć zaskakująco łatwo zostało się do niego wepchniętym. Coś, co wymaga przekraczania granic. Albo ich określania.

W najciekawszym fabularnie opowiadaniu „Trzy spotkania z Jonaszem Dotem” autor egzemplifikuje tezę, że można opowiedzieć tylko o swoim własnym świecie, a jakakolwiek paralela z przeżyciami i emocjami innych może być jedynie nieudaną próbą zrozumienia tego, co bardzo trudne – że czasem z różnych powodów, rozmaitych uwarunkowań nie jest się w stanie osiągnąć tego, czego się pragnie. Bohaterowie tego zbioru opowiadań nie pragną zbyt wiele. Można by napisać, banalizując przekaz tych tekstów, że zależy im przede wszystkim na odzyskaniu utraconego poczucia spokoju i bezpieczeństwa albo na tym, by zrozumieć, czym ono dla nich jest. Kobieta traumatyzowana w związku. Robotnik, który zawęził sobie granice świata. Rodzeństwo, które nigdy nie ruszyło poza wyznaczone przez swych rodziców granice, nie odczuwało potrzeby poszukiwania siebie gdzieś w oddaleniu.

Spadek po rodzicach to wiodący i bardzo różnorodnie ukazywany motyw tej książki. Matki oraz ojcowie umierający w cierpieniu, jakby miało to podkreślić fatalizm ich dotychczasowego życia. Matki i ojcowie usiłujący przekazać pewne mądrości swoim dzieciom, a jednocześnie niepewni samych siebie. Ludzie, którzy zdecydowali się na rodzicielstwo, nie mając pojęcia, na jaki świat przychodzą ich dzieci. Autor stosuje w opowiadaniach swego rodzaju wstępy, które są słowami znanych ludzi – od Schulza, poprzez McCarthy’ego, Pessoę, po naszą rodzimą profesorkę Brach-Czainę. Te wstępy mają sugerować, jakimi rejonami świata przeżyć zajmie się dane opowiadanie. W każdym z nich rodzic jest człowiekiem, który w jakiś sposób odchodzi – fizycznie lub mentalnie. Pozostaje trudna do uniesienia, bo niezrozumiała spuścizna. Ale Gunia stara się w każdym ze swoich tekstów nakreślić to, w jak skomplikowanej sytuacji egzystencjalnej znajdują się jego bohaterowie.

Wspomniane już wstępy, a w zasadzie motta opowiadań wydają się odrobinę dydaktyczne, bo czasem zbyt wiele sugerują. Natomiast ilość odczytań każdego z tekstów Wojciecha Guni jest w zasadzie nieograniczona. Zwłaszcza kiedy okazuje się, że to, kim są bohaterowie i co sobą reprezentują, wydobyło się z mrocznego czasu przeszłego. „Umiesz tak trzymać rzeczy w pamięci?” – pyta dziewczynka rannego żołnierza, którego koledzy w mundurach zamordowali jej rodzinę. Okazuje się, że w tej książce pamięć jest kluczowa nie tylko w celu wiarygodnego zaprezentowania postaci, lecz głównie po to, by skomplikować ich wizerunki. „Kiedy będziesz gotowy, idź” to książka sugerująca tezę, że proza nie ma możliwości odzwierciedlenia rzeczywistości w jakiejś uniwersalnej formie. Można opowiedzieć tylko o własnym świecie przez pryzmat własnych doświadczeń. A do losów jednostek Gunia dokłada także filozofię, która usiłuje uniwersalizować przede wszystkim cierpienie, ale i samotność.

Bo w założeniu autora tkwi przekonanie, że istnienie jest przede wszystkim samotne. Najbliższy w założeniu mężczyzna może stać się najgorszym oprawcą. Przypadkowo znaleziony pod kołami samochodu pies stanie się istotą, z której agonią trzeba się będzie mierzyć. Komin fabryki stanie się miejscem śpiewu rozpaczy. Brat nie jest w stanie dopilnować brata, ale to nie jest kwestia dopilnowania. Chłopiec uczy się przystosowywać do nadchodzącej wojny. Zafascynowany utworami muzycznymi dziennikarz tonący w niemocy egzystencjalnej szuka zrozumienia u ich twórcy. Żołnierz, którego cierpienie zbliża z obcą dziewczynką, będzie chciał je zakończyć – dla siebie i dla dziecka. Córka po śmierci matki ruszy w świat, bo tylko dzięki temu będzie mogła żyć naprawdę. Oni wszyscy pozostawieni są sami sobie – ze swoimi emocjami oraz decyzjami. Jednak ja na motto tego zbioru opowiadań wybrałbym metaforę odbierania światła.

Tak właśnie w „Pneumatycznych” matka usiłuje wyjaśnić synowi chorobę ojca. W obrębie tej symboliki ładnie prezentuje się także ujęcie ludzi, którzy widzą swój cień, choć nie widzą słońca, co znajdziemy w opowiadaniu „Płyną”. Najważniejsze jest jednak, jak autor zaskakuje tym, jak wieloma odcieniami mroku można namalować ludzką egzystencję. Ile cierpienia jesteśmy w stanie znieść tylko dlatego, że z tysiąca różnych powodów utkwiliśmy w symbolicznej ciemności i nic nie jest w stanie jej rozświetlić. Elementy literatury fantastycznej czy moralitetu dodają tym fabułom atrakcyjności, choć z pewnością nie będzie to łatwa książka dla kogoś, kto boi się pająków, wizji nadchodzącej wojny czy pozostania samemu bez marzeń i umiejętności ich wykreowania. To nie jest jednak przeraźliwie smutny świat rozpisany na osiem form literackich. To opowieść o ośmiu drogach żegnania się z własnym cieniem – mniej lub bardziej efektownym, ale to za każdym razem narracja o walce, nie tylko o przegrywaniu.