Źle się dzieje w państwie holenderskim / iHostage

Holenderski przemysł filmowy, choć płodny znacznie bardziej niż mogłoby się wydawać przeciętnemu pochłaniaczowi filmów i seriali, trudno uznać za wiodącą kinematografię narodową, nie tylko na świecie, ale i w Europie. Tymczasem w Niderlandach filmowo dzieje się naprawdę dużo, z czego skrzętnie korzysta Netflix, regularnie tworząc kontent dla holenderskich widzów. Ale czy film skrojony pod

Apr 25, 2025 - 17:06
 0
Źle się dzieje w państwie holenderskim / iHostage
Holenderski przemysł filmowy, choć płodny znacznie bardziej niż mogłoby się wydawać przeciętnemu pochłaniaczowi filmów i seriali, trudno uznać za wiodącą kinematografię narodową, nie tylko na świecie, ale i w Europie. Tymczasem w Niderlandach filmowo dzieje się naprawdę dużo, z czego skrzętnie korzysta Netflix, regularnie tworząc kontent dla holenderskich widzów. Ale czy film skrojony pod użytkowników kraju tulipanów nie może podobać się także widzom nad Wisłą? Otóż może, czego najlepszym dowodem jest "iHostage" Bobby'ego Boermansa, pod koniec kwietnia 2025 roku najchętniej oglądany film Netfliksa. Holandia, kraj legalnej marihuany, tulipanów i dobrobytu. Rzadko bywa na pierwszych stronach gazet, kojarzy się raczej ze spokojnym i dostatnim życiem niż przestępczością i zamachami terrorystycznymi. "iHostage", najnowszy filmowy hit Netflixa, udowadnia jednak, że nawet w kraju o pozornie wysokim poziomie bezpieczeństwa (18. miejsce na świecie ostatnim w Global Peace Index) mogą zdarzać się incydenty, które zasieją w społeczeństwie ziarno strachu. Oparty na autentycznych wydarzeniach film Boermansa opowiada o akcie terrorystycznym w Apple Store na tętniącym życiem placu Leidseplein w Amsterdamie, kiedy to uzbrojony w karabin maszynowy i ładunki wybuchowe mężczyzna wtargnął do sklepu, biorąc za zakładnika przypadkowego klienta. Nie wiedział jednak, że kolejnych kilka osób, w tym jeden z pracowników sklepu, schroniło się w pomieszczeniu gospodarczym, a spora grupa uciekła do położonej na piętrze kantyny. Desperacki przestępczy akt dotknął więc wiele osób, które przez kilka godzin zamarły w poczuciu śmiertelnego zagrożenia. Zróbcie krótki filmowy rachunek sumienia i spróbujcie przypomnieć sobie wszystkie produkcje zasądzające się na koncepcie "desperat napada na (nazwa_instytucji) i żąda niemożliwego". "Pieskie popołudnie" Sidneya Lumeta, "Negocjator" F. Gary'ego Graya, "John Q" Nicka Cassavetesa – było tego trochę, prawda? Nie jest więc "iHostage" propozycją szczególnie odkrywczą, a jednak coś odróżnia holenderską produkcję od większości filmów o przestępcach biorących zakładników: postać przestępcy właśnie.  Bardzo często w tego typu historiach główny bohater jest nakreślony bardzo wyraziście – jego motyw jest znany i czytelny, a fabuła zazwyczaj pozwala poznać także jego przeszłość i sytuację osobistą. W "iHostage" tego nie doświadczycie: określany w filmie jako Syryjczyk Ammar (Soufiane Moussouli) nie odkrywa zbyt wielu kart, a i pospieszne śledztwo policji nie pogłębia naszej wiedzy o zamachowcu. We wspomnianych wyżej tytułach Al Pacino czy Denzel Washington wcielali się w bohaterów, o których wiedzieliśmy wiele i na podstawie tej wiedzy mogliśmy określić swój stosunek do nich. Oglądając film Boermansa, nie mamy takiej możliwości: nie znamy powodów tak desperackiego czynu Ammara, nie wiemy nic o jego sytuacji poza tym, że został źle potraktowany przez szeroko pojęty "system". Czy to celowy zabieg? Być może w "iHostage" postanowiono nie wykorzystywać przewagi kina nad rzeczywistością i nie rozbudowywać historii przestępcy, który na kilka godzin wstrząsnął Amsterdamem. Ale decydując się na jak najwierniejsze odtworzenie rzeczywistych wydarzeń, twórcy pozbawili widzów określenia swojego stanowiska względem przestępczego aktu Ammara. Jeśli chodzi o sposób ukazania całego wydarzenia od strony policji i służb specjalnych, muszę przyznać, że w pewien sposób oddaje ona moje wyobrażenia o Holandii jako kraju nieobfitującym w podobne wydarzenia. Ci, którzy spodziewają się po "iHostage" wartkiej akcji, mogą poczuć się cokolwiek rozczarowani – cała operacja toczy się raczej niespiesznie; trochę jakby w dynamicznym hollywoodzkim widowisku ktoś zaciągnął hamulec ręczny. Realizacyjnie film Boermansa trzyma wysoki poziom: jakość kadrowania czy montażu nie odbiega od kinowych standardów, a gdy (niezwykle rzadko) trzeba docisnąć pedał gazu, wszystko dzieje się sprawnie i efektownie. Brakuje tu jednak napięcia, którego wszyscy oczekiwalibyśmy po produkcji o tej tematyce – Ammar konfrontuje się jedynie ze swym, jak mu się wydaje, jedynym zakładnikiem (Admir Sehovic) oraz zespołem negocjatorów dowodzonym przez doświadczoną Lynn (Loes Haverkort), ale nawet sceny o teoretycznie podwyższonej temperaturze wypalają się przedwcześnie, niczym lont w wadliwej petardzie. "iHostage" miało szansę być filmem zadającym trudne, ale interesujące pytania: czy dobrobyt zapewnia bezpieczeństwo? Co takiego robi państwo i jego "system", że popycha przypadkowych ludzi do takich aktów desperacji? Jak na ekstremalnie niebezpieczną sytuację zareagowało kierownictwo jednej z najbogatszych i najpopularniejszych firm technologicznych na świecie? Na żadne z tych pytań nie dostajemy w filmie Boermansa odpowiedzi. Ba! Żadne z nich nie zostaje nawet postawione. Zamiast tego oglądamy rozgrywający się w spacerowym tempie film akcji, pozostający jedynie czymś w rodzaju kroniki pojedynczego aktu przemocy. A to stanowczo za mało, by zapaść widzom w pamięć na dłużej.