INDIANA JONES I OSTATNIA KRUCJATA. Najwyższa półka kina przygodowego

„Indiana Jones i Świątynia zagłady” radziła sobie w kinach bardzo dobrze, jednak stawiano jej zarzuty bycia zbyt mroczną i zbyt brutalną, czemu w pewnym momencie przytaknęli nawet Spielberg, Lucas i Ford. Dlatego, niejako by zadość uczynić widzom, a także samym sobie, postanowili nawiązać do estetyki „Poszukiwaczy zaginionej Arki”, przywrócić kolejnej kontynuacji lekkość, skąpać ją w […]

Apr 21, 2025 - 07:28
 0
INDIANA JONES I OSTATNIA KRUCJATA. Najwyższa półka kina przygodowego

„Indiana Jones i Świątynia zagłady” radziła sobie w kinach bardzo dobrze, jednak stawiano jej zarzuty bycia zbyt mroczną i zbyt brutalną, czemu w pewnym momencie przytaknęli nawet Spielberg, Lucas i Ford. Dlatego, niejako by zadość uczynić widzom, a także samym sobie, postanowili nawiązać do estetyki „Poszukiwaczy zaginionej Arki”, przywrócić kolejnej kontynuacji lekkość, skąpać ją w nieskrępowanej przygodzie oraz okrasić całość solidną dawką humoru. Pozostała tylko sprawa najtrudniejsza – znalezienie właściwego scenariusza.

Jedną z pierwszych wersji napisał Chris Columbus (późniejszy reżyser „Kevin sam w domu”). Jego „Indiana Jones and the Monkey King” rozgrywał się w Afryce i zawierał kilka niezbyt trafionych scen (jak na przykład Indy szarżujący na nosorożcu). Szybko więc Columbusowi podziękowano. Następnie, Lucas przez jakiś czas nosił się z zamiarem umieszczenia w fabule nawiedzonego zamku, ale ostatecznie do filmu trafiła tylko budowla, bez nadnaturalnych bytów ją zamieszkujących. Długo poszukiwano właściwego MacGuffina (przedmiotu napędzającego akcję), aż pojawił się pomysł, by artefaktem był Święty Graal w swojej najpopularniejszej formie, czyli kielichu, którego Jezus używał podczas Ostatniej Wieczerzy. Ale Spielberg kręcił nosem, ponieważ zbyt kojarzyło mu się to z… Monty Pythonem. Dał się przekonać dopiero, gdy wprowadzono do fabuły postać ojca Indy’ego. Ponieważ Indiana Jones stanowił odpowiedź Spielberga i Lucasa na Jamesa Bonda, wybór aktora, który miał wcielić się w Jonesa seniora był tylko jeden – Sean Connery, mimo że Szkot liczył sobie zaledwie dwanaście lat więcej niż Harrison Ford. Connery na szczęście wyraził zgodę i prace mogły ruszyć pełną parą.

indiana jones

Ostatecznie za scenariusz odpowiadają Jeffrey Boam i Menno Meyjes, tradycyjnie wspomagani przez Lucasa. „Indiana Jones i ostatnia krucjata” ma zdecydowanie najlepiej z wszystkich pięciu filmów poprowadzony character arc bohatera (nie ma dobrego polskiego odpowiednika tego wyrażenia, chodzi o drogę, którą przebywa protagonista w trakcie fabuły). Poszukiwania Graala są tu tylko pretekstem, bo tak naprawdę chodzi o to, by Indy pojednał się z ojcem, a ojciec „odnalazł” syna. I obaj Jonesowie rzeczywiście przechodzą tu metamorfozę. Oczywiście można dyskutować, czy w poprzedniej części heros też nie ewoluował z cynicznego awanturnika w altruistę, oswabadzającego dzieci uwięzione przez członków sekty czcicieli Kali, ale było to szyte grubymi nićmi. Natomiast w „Ostatniej krucjacie” zachodzi duża zmiana w relacjach między Henrym, a Juniorem. Dodatkowo ich pełne świetnego humoru dialogi, a także wrzucenie statecznego naukowca-mediewisty w sam środek dynamicznych, pełnych niebezpieczeństw przygód Indy’ego to samograj. Mamy tu również do czynienia z buddy movie, czyli filmem kumpelskim, w którym dwóch niedobranych bohaterów musi ze sobą współpracować, by na końcu połączyła ich szorstka, męska przyjaźń. Między Fordem i Connerym czuć fantastyczną chemię i stworzyli oni jeden z najbardziej pamiętnych i najlepszych duetów w historii kina. To bezsprzecznie największa zaleta „trójki”.

Seans wywołuje emocje jak w przypadku wizyty starych, dobrych przyjaciół, co potęgują powracający z pierwszej części Sallah (John Rhys-Davies) i Marcus Brody (Denholm Elliott). Choć obaj nie mają za wiele do roboty, nie sposób nie lubić tych dwóch postaci. Przed kamerą pojawiają się również Alison Doody, która wcześniej nadepnęła na odcisk Jamesowi Bondowi w „Zabójczym widoku” oraz Julian Glover, czyli aktor również wcielający się w czarny charakter w bondowskim „Tylko dla twoich oczu” (wystąpił też jako sługus Imperium w „Gwiezdnych wojnach”). A w tle jak zawsze przygrywa John Williams, tworząc jeden ze swoich najlepszych soundtracków.

indiana jones

„Indiana Jones i ostatnia krucjata” to fenomenalna przygodówka, najwyższa półka tego typu kina. Ma doskonałe tempo, rewelacyjny duet, kilka wzruszających momentów, pomysłowe sceny kaskaderskie (skok z konia na pokład czołgu!), wpadającą w ucho ścieżkę dźwiękową oraz fantastyczną finalną scenę. Dla mnie osobiście to nie tylko najlepsza odsłona pentalogii o przygodach Indy’ego, ale również ten jeden, jedyny, ukochany film. Arcydzieło!