Głowy napełnia nam słoma / Wąwóz
Coraz rzadziej ufam scenarzystom, którzy mają dużo pomysłów; po skończonych dziełach zbyt wyraźnie widać, jak łatwo jest im przeciążyć nimi filmową konstrukcję. Być może właśnie dlatego do "Wąwozu" podchodziłem na około, bojąc się wpadnięcia w przepaść. Ktoś powie, że niepotrzebnie i będzie miał na to solidne argumenty, wymieniając kolejno multi-gatunkowy tekst ze słynnej Black List, kamerę twórcy
Coraz rzadziej ufam scenarzystom, którzy mają dużo pomysłów; po skończonych dziełach zbyt wyraźnie widać, jak łatwo jest im przeciążyć nimi filmową konstrukcję. Być może właśnie dlatego do "Wąwozu" podchodziłem na około, bojąc się wpadnięcia w przepaść. Ktoś powie, że niepotrzebnie i będzie miał na to solidne argumenty, wymieniając kolejno multi-gatunkowy tekst ze słynnej Black List, kamerę twórcy "Czarnego telefonu" i ekranową obecność rozchwytywanej Anyi Taylor-Joy. Zerkam jednak w rubrykę "scenariusz". Debiutujące właśnie na platformie Apple TV+ dzieło to pierwszy projekt od czasu koszmarnego "Dnia, w którym zatrzymała się Ziemia", przy okazji którego Derrickson nie pracuje na własnym tekście. W przelaniu myśli na papier zastępuje go szerzej nieznany Zach Dean – twórca filmów, których plakaty na pierwszym planie zawsze eksponują umięśnionego mężczyznę z bronią w ręku. Oczywiście. W branży mówią o nim ponoć: "scenariuszowy wyrobnik, ale z wieloma pomysłami". W "Wąwozie" dał się im ponieść po całości. Oto Drasa (Anya Taylor-Joy) i Levi (Miles Teller), dwójka złamanych życiem strzelców wyborowych, podejmuje tajemniczą pracę w prywatnej firmie wojskowej. Ich zadaniem jest pilnowanie kanionu spowitego gęstą mgłą, a w zasadzie tego, co (ponoć) znajduje się w jego głębi. Cel i zagrożenia misji nie są do końca jasne, jako że wiedza o miejscu i jego sekretach ukrywana jest konsekwentnie przed uszami nawet najważniejszych osobowości wojskowości i polityki. Po dwóch stronach odciętego od świata wąwozu, nie mając poza sobą żywej duszy z zasięgu wzroku, dwójka bohaterów małymi krokami zaczyna zamieniać się w duet. Dzieliła ich przepaść, więc miłość zbudowała mosty – aż dziwne, że nikt nie postanowił nabazgrać takiego aforyzmu na plakacie. Mam jeszcze jeden. Jeśli życie jest jak pudełko czekoladek, to "Wąwóz" jest jak opakowanie Fasolek Wszystkich Smaków – zawsze trafi się coś radykalnie innego. No i właśnie – najnowszy film Derricksona wierci się między zmiennymi materiami gatunkowymi jak nadpobudliwe dziecko w drodze autobusem z Krakowa do Gdańska. Przykład pierwszy z brzegu: znajdziemy tu scenę, w której spragnieni miłości, a oddaleni od siebie bohaterowie budują wzajemne uczucie komunikując zdaniami pisanymi flamastrem na kartce papieru. A po niej taką, gdzie zombiepodobne potwory wyłażą spod ziemi, żrąc naboje, rakiety i bomby wystrzeliwane w ich kierunku. Raz teledysk Taylor Swift, raz "World War Z" – mruczy jak gdyby "Wąwóz", opychając się kolorowymi fasolkami. Raz "tutti-frutti", raz "wymioty" – odmrukuje mu producent słodyczy. Racji mają tyle samo. Najpierw racja pierwsza. Prawdą jest, że ten tonalny rozstrzał w poszczególnych sekwencjach jest w "Wąwozie" cokolwiek imponujący. Gdy reżyser tylko sobie zamarzy, film dość swobodnie przeskakuje między zawadiackim romansem, kontemplacyjnym science-fiction, widowiskowym filmem akcji i wszystkim, co pomiędzy. Są w nowym projekcie Derricksona momenty, gdy bohater z kamienną twarzą cytuje T.S. Eliota, a film rozpływa się w kreowanej przez siebie jesiennej melancholii. Są i takie, gdy człekokształtny ent na koniu galopuje przez trującą mgłę. Są skojarzenia z "To właśnie miłość", są i z "Anihilacją" Alexa Garlanda. Jest trochę dziwnie, gdy te pomysły spotykamy obok siebie w jednym filmie. Jest jeszcze dziwniej, gdy zaczynają się ze sobą zaplatać – "Wąwóz" ma bowiem brawurową ambicję połączenia ze sobą wszystkich sprzecznych porządków. Dlatego "Wydrążeni ludzie" pióra Eliota pojawiają się w filmie nie tylko jako pretensjonalny zapychacz. To też rzucony na ziemię klucz do interpretacji reżyserskiej Wielkiej Wizji – opowieści o wojennym PTSD uwznioślonej modernistyczną poezją. Teraz racja druga. Na takich zróżnicowanych festiwalach atrakcji zawsze największą wagę przywiązuje się do skrajności; elementów wyjątkowo udanych oraz rozczarowujących. Do tych pierwszych z miejsca da się zaliczyć Derricksonowską inscenizację. Twórca umiejętnie operuje nastrojowością, budując namacalne emocje wynikające wprost z obranej w danym momencie konwencji. W obrębie konkretnych scen bohaterowie potrafią przekonać widza do odczuwanego wzruszenia, przerażenia, smutku czy wzrastającej miłości. Gorzej, że w owej żonglerce konwencjami gubi się prawdziwa trwałość portretowanych stanów; postaci przekonujące w danym momencie tracą wiarygodność w dłuższej perspektywie. Narażając je na tak wiele sprzecznych bodźców, reżyser nie tylko stawia niemożliwie trudne wyzwanie swoim aktorom, ale i wystawia się na znużenie widza i nieplanowaną śmieszność. Wszystko przez to, że "Wąwóz", skupiając się tak bardzo na mocnych akcentach, średnio radzi sobie z zaznaczaniem przepływu z jednego w drugi. Nie jest łatwym zadaniem zamienić wyborowego snajpera we wrażliwego poetę. Jeszcze trudniejszym jest wiarygodnie przedstawić tę przemianę, przechodząc ze sceny karabinowej rozwałki w nostalgiczne czytanie wiersza przy zachodzie słońca. Do takiej wynikającej ze scenariusza misji trzeba po prostu ogromnego reżyserskiego wyczucia. Jeśli nie jest tego w stanie unieść nawet Derrickson, łatwiej założyć, że problem leży jednak w tekście – ciekawym jako intelektualne ćwiczenie, pękniętym jako gotowy do ekranizacji produkt. Być może zbyt długo rozwodzę się nad tymi tonalnymi przeskokami, ale mam wrażenie, że bez nich "Wąwóz" jest tylko kolejnym generycznym akcyjniakiem: z oczywistymi wnioskami, rozczarowującymi tajemnicami i konwencjonalnymi ścieżkami bohaterów. Film Derricksona obiecuje co prawda sporo swoją ekspozycją i chyba wtedy jest zresztą najlepszy. Wtedy, gdy tajemnicę wnętrza tytułowej dziury rozpościera między horrorem, science-fiction a kinem akcji; między czymś metafizycznym, naukowym i ściemnionym. W schowanym pod mgłą wąwozie mogą w końcu kryć się bramy Piekieł, może obca cywilizacja albo tajny rządowy projekt. Tymczasem krąży tam tylko puszczona samopas zgraja pomysłów; wydrążonych i chochołowych pomysłów, których sama wyłącznie obecność ma składać się na ostateczną jakość "Wąwozu". Przechodzą przez ekran zawodząc, jeden po drugim, aż do ostatniej sceny. I tak się właśnie kończy film. Nie hukiem, ale skomleniem.