BĂłl i blask / Dreams

Jessica Chastain wyrasta na muzę Michela Franco, błyszcząc w kolejnym już filmie meksykańskiego twórcy. Po ostatniej współpracy przy "Pamięci" sprzed dwóch lat, powracają łącząc siły w "Dreams", który bierze udział w konkursie 75. Berlinale. Amerykańska aktorka, laureatka Oscara za "Oczy Tammy Faye", jest filmu nie tylko protagonistką i ozdobą, ale także producentką wykonawczą. Ma nosa, inwestując

Feb 16, 2025 - 12:44
 0
BĂłl i blask / Dreams
Jessica Chastain wyrasta na muzę Michela Franco, błyszcząc w kolejnym już filmie meksykańskiego twórcy. Po ostatniej współpracy przy "Pamięci" sprzed dwóch lat, powracają łącząc siły w "Dreams", który bierze udział w konkursie 75. Berlinale. Amerykańska aktorka, laureatka Oscara za "Oczy Tammy Faye", jest filmu nie tylko protagonistką i ozdobą, ale także producentką wykonawczą. Ma nosa, inwestując w tę znajomość z Franco, bo jest on dziś jednym z najciekawszych głosów światowego kina. Głosu tego używa w wyrafinowany sposób, ale tylko w sprawach ważnych (choćby nierówności społecznych), a niekiedy wręcz ostatecznych, takich chociażby jak choroba i śmierć ("Opiekun", "Sundown"). Przygląda się też przemocy, co nierzadko budzi kontrowersje, jak w przypadku "Nowego porządku", zawsze jednak opowiada w sposób komunikatywny, wręcz prosty, nie tworząc bariery między widzem a swoimi "małymi" filmami. Małymi, bo nie są one spektakularne, ale zawsze jakoś mądre i szlachetne. Nie inaczej jest i tym razem – w "Dreams" odnajdziemy większość z ulubionych motywów reżysera. Mam zresztą wrażenie, że film ten tworzy z niedawną "Pamięcią" rodzaj dyptyku (czy będzie i trzecia część?). Łączy je nie tylko prosty tytuł, ale i temat – kolejny z ulubionych przez Franco – miłości, która, jak wiadomo, wcale prosta nie jest. Jeżeli jednak poprzedni film, opiewający uczucie między parą outsiderów, był najbardziej romantycznym  w filmografii reżysera, tym razem opowiada on o nadużyciach, których w jej imię potrafimy się dopuszczać. Chastain – znów bezbłędna – gra tu anagram postaci z "Pamięci", która była trudną, poranioną, ale ostatecznie prawą osobą; w "Dreams" wciela się w prawdziwy schwartz charakter imieniem Jennifer – nawet jeśli maskuje swe prawdziwe kolory pod drogimi pudrami i perfumami. Racje w filmie, prezentującym różne odcienie przemocy – nie tylko tej męskiej, seksualnej czy fizycznej, ale też ekonomicznej czy psychologicznej – są jednak sprytnie rozłożone. Dlatego znajdą się pewnie i tacy, którzy staną w obronie luksusowej bohaterki. Choć liczbę torebek Louisa Vuittona zmienianych w filmie trudno wręcz zliczyć, to ona sama przecież postrzega siebie jako ofiarę. Ofiarę miłości.  Status materialny Jennifer może przypominać postaci ze świata "Sukcesji", a może nawet bardziej – "Dynastii", bo, raczej niż zdobywanie pieniędzy, interesuje ją emocjonalne uniesienia (romantyczne i seksualne) oraz pieczołowicie pielęgnowany własny wizerunek (jej kiecki sprawdziłyby się tak w latach 80. jak na oscarowych galach). To postać z ducha bowarystyczna, trochę jak nasza Izabela Łęcka, skupiona to na poprawianiu swego samopoczucia (Jennifer kieruje fundacją wspierającej młode talenty), to na popadaniu w melancholię podczas oglądania filmików z utraconym kochankiem. Niczym nastolatka wzrusza się tym, jak bardzo kocha, jak tęskni, czego nie zrobiłaby dla miłości... Tego jednak dowiemy się później, bo najpierw poznajemy obiekt jej westchnień.  W pierwszych scenach wysiada on z wypełnionej nielegalnymi migrantami ciężarówki, której w jakiś sposób udało się przedostać przez amerykańsko-meksykańską granicę do Teksasu. Wśród nich Fernando (Isaac Hernández) – brudny i biedny, ale piękny. Czeka go jeszcze długa droga, zanim dostanie się do San Francisco, gdzie włamie się do domu Jennifer. Jak się okazuje, byli już kochankami w Meksyku, gdzie ta latała w podróże "służbowe" (tam Fernando zresztą należy do klasy średniej, dopiero w Stanach staje się pariasem). Nie wydaje się jednak zadowolona, że niegdyś dyskretny kochanek znalazł się u jej boku. Nagle różnice między nimi stają się zbyt uciążliwe, ale zerwać nie do końca potrafią. Ona ponętna i majętna, on młody i utalentowany – cóż jednak z tego, że jest świetnym baletmistrzem (i kochankiem), jeśli bez papierów robi za tanią siłę roboczą, którą w dodatku w każdej chwili można deportować.  Czy to ma prawo się udać? Wydaje się, że Fernando od początku jest na przegranej pozycji. Ale może wcale nie? Wszak to ona kocha bardziej. Jednak czy po przekroczeniu pewnego poziomu toksyczności, którą sygnalizuje choćby uprawiany przez Jennifer stalking, można mówić jeszcze o miłości, a może już o przemocy? Dopuszczają się jej oczywiście obie strony, ale relacja ta nie jest bynajmniej symetryczna. Przekroczenia mają po prostu różne odcienie i rodzaje. "Dreams" ogląda się wyśmienicie nie tylko ze względu na, jak zwykle u Franco, misternie skonstruowany scenariusz (są przewrotki!), ale też fantastyczną grę aktorską. Chastain to oczywiście klasa sama w sobie, ale nie ustępuje jej wcielający się w Fernando Isaac Hernández wypatrzony przez reżysera gdzieś na spektaklu teatru tańca. To prawdziwe aktorskie odkrycie – nie mam wątpliwości, że rola ta otworzy mu drogę do kolejnych propozycji.  Ekscytująco wypadają tu też sceny erotyczne (ta na schodach – fantastyczna!), napięcie czuć w dialogu, w spojrzeniach. Erotyka jest zresztą kluczowa, bo namiętność jest tu siłą napędową – przynajmniej ze strony Jennifer. Dla Fernando pozostają nią, realizowane po omacku, tytułowe marzenia: o karierze w balecie, o lepszym życiu, w końcu – o niezależności, na którą jego kochanka (i sponsorka) nie chce przystać. Chyba właśnie dlatego "Dreams" tak mocno działa, bo iluż z nas nie musiało ambicji porzucić, któż nie stracił złudzeń? To film bolesny w sensie emocjonalnym, społecznym, a w ostatnich scenach wręcz fizycznym. Myślę jednak, że warto ten ból przeżyć.