Madame / Sny o miłości

Niezliczone rozmowy przeprowadzone we własnej głowie, fascynacja przyćmiewająca obecność innych ludzi, poczucie wyjątkowości, a w końcu wszechogarniająca potrzeba bliskości Tej osoby… Nastoletnie zauroczenie ma siłę neodymowego magnesu, miażdży wszystko, by przeprowadzić swoją niewinną ofiarę w dorosłość. To właśnie te uniwersalne przeżycia przedstawione w "Dreams (Sex Love)" Daga Johana Haugeruda

Feb 28, 2025 - 14:36
 0
Madame / Sny o miłości
Niezliczone rozmowy przeprowadzone we własnej głowie, fascynacja przyćmiewająca obecność innych ludzi, poczucie wyjątkowości, a w końcu wszechogarniająca potrzeba bliskości Tej osoby… Nastoletnie zauroczenie ma siłę neodymowego magnesu, miażdży wszystko, by przeprowadzić swoją niewinną ofiarę w dorosłość. To właśnie te uniwersalne przeżycia przedstawione w "Dreams (Sex Love)" Daga Johana Haugeruda przełamały trwającą w ostatnich latach dominację kina politycznego wśród zwycięzców Berlinale.  Nastolatki, trochę jak koty, mają tendencję do zagarniania sobą całej dostępnej przestrzeni, bezlitosnego okupowania uwagi otoczenia i absolutnego priorytetyzowania własnych potrzeb oraz emocji. Taka właśnie jest nasza rohmerowska protagonistka Johanne (Ella Øverbye, znana z głównej roli we wcześniejszym filmie reżysera, "Nasze dzieci" 2019). Przyjdzie nam wysłuchać jej niemal dwugodzinnego monologu. To ona z perspektywy (nieodległego) czasu opowiada o swoich uczuciach, zachowaniach i wydarzeniach związanych z nauczycielką francuskiego Johanną (Selome Emnetu). Pierwsze spotkanie, poczucie wyjątkowości i więzi, fantazjowanie o jej ciele schowanym pod ręcznie dzierganymi wełnianymi swetrami, a w końcu nauka robienia na drutach w jej mieszkaniu, wspólne rozmowy, ukradkowe dotknięcia. To wszystko jest przedstawione w sposób jednocześnie przeuroczy, ewokujący nostalgię za młodością, i niepokojący, gdy uwagę zwraca nagle jakieś przemilczenie.  Chociaż powoli odkrywana melodramatyczna historia pierwszego lesbijskiego zauroczenia stanowi tu wątek przewodni, to całość opiera się na warstwie nadbudowy – poświęconej temu niemożliwemu związkowi noweli napisanej przez Johanne. Tekst stworzyła w celu unieśmiertelnienia wspomnienia, dania sobie możliwości spojrzenia na własne życie z boku. Napisane słowa mają jednak swój ciężar, wymagają czytelników, publikacji, recenzji, wypalają dziurę w kieszeni i sercu. Bohaterka w końcu im ulega, wiedząc, że to błąd, i podrzuca tekst – najpierw babci, zawodowej pisarce żyjącej wspomnieniami feministycznej rewolty lat 60., a następnie matce. Starsze kobiety, jej opiekunki i przewodniczki, najpierw z przerażeniem, a potem z fascynacją zagłębiają się w lekturze przepełnionych erotyzmem wspomnień siedemnastolatki. Pojawia się nawet pomysł wydania go drukiem… "Dreams (Sex Love)" to w pierwszej kolejności opowieść o ograniczonej wiedzy i subiektywnym spojrzeniu. Słuchamy monologu Johanne poświęconego reakcji jej matki i babci na jej autobiograficzną nowelę opisującą – mniej lub bardziej zgodnie z prawdą – uczucia. Kolejne warstwy oddalenia i odrealnienia zacierają granice między doświadczeniem a opowieścią o doświadczeniu. Ten brak bezpośredniego wglądu sprawia, że relacja Johanne i Johanny zostaje wypełniona niedopowiedzeniami. Czy romanistka naprawdę była pasywna? A może manipulowała naiwnym młodym umysłem? Czy naprawdę nie doszło do żadnego seksualnego zbliżenia, a szczegółowe opisy nagiego ciała kobiety to tylko owoc wyobraźni autorki? Czy mamy do czynienia z jednostronnym crushem czy groomingiem? Film nie odpowie na żadne z tych pytań, prawda zresztą może nawet nie istnieć, wszak to wszystko są tylko nadawane post factum metki. Nasze wojerystyczne spojrzenia śledzić mogą tylko naścienne cienie przeszłych wydarzeń i z nich konstruować obraz oraz wyobrażenie prawdy, błądząc między słowami a przemilczeniami. Chociaż wątpliwym jest, by norweski reżyser czytał powieść "Madame" Antoniego Libery, to "Dreams (Sex Love)" z łatwością mogłoby zostać wzięte za adaptację literackiego przeboju końca lat 90. Nie chodzi mi tylko o oczywistość w postaci fascynacji nauczycielką francuskiego, ale także swoistą superpozycję kontekstów politycznych i społecznych, które z jednej strony zostają wspomniane, a z drugiej całkowicie nie interesują narratora (w "Madame" była to rzeczywistość PRL, tu rozwarstwienie społeczne, pytania o współczesny kształt feminizmu czy kulturę woke). Wspólna jest także pewna egzaltacja wynikająca z inspiracji obu twórców francuskim kinem, w szczególności inteligenckimi moralnymi rozważaniami Erika Rohmera. Podobnie jak w dziełach nowofalowca całość w dużej mierze składa się z wypełnionych odniesieniami do literatury i kina rozmów, często prowadzonych na spacerze albo poprzedzonych długą samotną drogą przez miasto. Johanne staje się kontynuatorką i spadkobierczynią Pauliny, Maud czy Louise. Finałowy akt trylogii Haugerunda, poprzedzonej przed rokiem "Seksem" i "Miłością" – podobnie jak w przypadku będących główną inspiracją Norwega "Trzech kolorów" Kieślowskiego – zarazem dodaje kolejne spojrzenie na tytułowe tematy, jak i znakomicie działa samodzielnie. Film ten swoją uniwersalnością i człowieczeństwem przywodzi na myśl europejskie festiwalowe przeboje ostatnich lat: "Tamte dni tamte noce" Guadagnino, "Portret kobiety w ogniu" Sciammy czy "Najgorszego człowieka na świecie" Triera i niewątpliwie ma wszystko, by stać się równie kultowy. To niebojąca się humoru historia miłosna, z literackim tematem dodającym całości artystycznej ambiwalencji.