REACHER. Udany serial podążający ścieżkami kina sensacyjnego lat 80. i 90.
Jacka Reachera stworzył amerykański pisarz Lee Child w 1997 roku. Dziś seria liczy już ponad dwadzieścia tomów, a popularność bohatera nie maleje. Również w Polsce małomówny twardziel ma grono wielbicieli. Nic zatem dziwnego, że cyklem zainteresowali się filmowcy. Najpierw po powieściowy oryginał sięgnął Tom Cruise, który postanowił wcielić się w Reachera, mimo że gabarytami w […]

Jacka Reachera stworzył amerykański pisarz Lee Child w 1997 roku. Dziś seria liczy już ponad dwadzieścia tomów, a popularność bohatera nie maleje. Również w Polsce małomówny twardziel ma grono wielbicieli. Nic zatem dziwnego, że cyklem zainteresowali się filmowcy. Najpierw po powieściowy oryginał sięgnął Tom Cruise, który postanowił wcielić się w Reachera, mimo że gabarytami w ogóle go nie przypomina. Powstały dwa, całkiem niezłe filmy sensacyjne, ale chłodniejsze przyjęcie drugiego z nich, zatytułowanego „Jack Reacher: Nigdy nie wracaj”, wstrzymało plany kręcenia kolejnych części. Musiało minąć kilka lat, by proza Childa znów znalazła drogę na ekran, tym razem ten mniejszy, telewizyjny. Jak dotąd serial liczy dwa sezony (emisja trzeciego właśnie trwa).
Fabuła pierwszego stanowi ekranizację inauguracyjnej powieści cyklu, „Poziom śmierci”. Ekranizację, dodajmy od razu, bardzo wierną, choć nieco uwspółcześnioną w stosunku do liczącego już ponad ćwierć wieku oryginału. W odróżnieniu od wersji z Cruise’em, tym razem twórcy postanowili zatrudnić do głównej roli kogoś, kto znacznie dokładniej odpowiada książkowemu pierwowzorowi. Alan Ritchson, mierzący ponad metr dziewięćdziesiąt kolos z podręcznikową muskulaturą, odgrywa tytułową rolę małomównego twardziela z dużą dozą charyzmy i nienachalnego uroku. Na zdjęciach wygląda jak niezbyt rozgarnięty mięśniak, który myśli tylko o kolejnej sesji na siłowni, jednak wrażenie to pryska już po zaledwie kilku minutach. Ritchson niesie serial na swoich wielkich barkach i przez cały czas jest w centrum uwagi.
Twórcy nie stronią od brutalności, postacie palą i przeklinają, co stanowi miły powiew świeżości w stosunku do wielu współczesnych, sztucznie ugrzecznianych tytułów. Oczywiście, nie należy oczekiwać w „Reacherze” realizmu, bo bohater w gruncie rzeczy nie mógłby przeżyć tych wszystkich bijatyk, strzelanin i pościgów, ale całość jest tak dobrze zaserwowana, że nie ma sensu szukać dziury w całym, a lepiej dać się ponieść sprawnie poprowadzonej akcji. Pisarz, a za nim scenarzyści, kreują postać protagonisty jako pozbawioną wad. Małomówny, wysportowany, o nieskazitelnej postawie moralnej, piekielnie inteligentny i posiadający ostry jak brzytwa umysł Reacher, powinien więc być herosem papierowym i mało ciekawym. A jednak nie sposób nie lubić tytułowego olbrzyma i nie kibicować mu w walce z czarnymi charakterami. To bohater w starym stylu, który zawsze robi to, co musi zostać zrobione. Taką staroświeckość lubimy.
Z pierwszym tomem książkowego oryginału zapoznałem się już jakiś czas temu. I pamiętam, że mnie wynudził. Serial wręcz przeciwnie. Może to kwestia wieku tekstu, a może twórcy wyciągnęli z powieści wszystko co najlepsze, delikatnie uwspółcześnili i podali w ciekawszej formie. „Reacher” podąża bowiem utartymi ścieżkami kina sensacyjnego, szczególnie tego z lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Mamy tu więc szczyptę humoru, romans, a także wątki rodem z tzw. buddy movie, czyli fabuły o dwóch, całkowicie niedobranych partnerach (najczęściej gliniarzach), którzy muszą współpracować rozwiązując jakąś trudną sprawę. Tutaj taką parę stanowią Reacher i Finlay (Malcolm Goodwin). Ich początkowa wzajemna niechęć, zamienia się z czasem w szorstką, męską przyjaźń. Również pozostałe osoby dramatu wyciągnięto wprost z wzornika typowych dla kryminału postaci, ale zostały zagrane z wdziękiem i nierzadko nieco zmodyfikowane w stosunku do archetypów. Szczególnie policjantka Roscoe (Willa Fitzgerald), której daleko do bycia stereotypową damą w opałach. Dziewczyna „ma charakter”, a charyzmą nadrabia drobną budowę ciała. Na drugim planie warto zwrócić uwagę na burmistrza Teale’a, którego odgrywa Bruce McGill (znany na przykład jako kumpel MacGyvera, Jack Dalton albo z „Menażerii” Johna Landisa).
W drugim sezonie, opartym na jedenastej powieści cyklu, „Elita zabójców”, twórcy postawili na pracę zespołową i dali Reacherowi do pomocy jego starą ekipę, którą dowodził podczas służby w wojsku. Na szczęście serial nie został w żaden sposób ugrzeczniony, więc nadal mamy dużą dozę brutalności, a źli są naprawdę źli. Wprawdzie zdjęcie z barków Ritchsona ciężaru niesienia fabuły i przeniesienie go częściowo na inne osoby, odrobinę rozwodniło całość, ale przyjaciele Reachera są na tyle sympatyczni, że wciąż dobrze się to ogląda. Miejscami natomiast scenarzyści odpuścili za to kwestię realizmu – już w pierwszym sezonie trzeba było przymknąć oko na sporo rzeczy, ale to co dzieje się w finale drugiego przywodzi na myśl co bardziej absurdalne motywy z radosnych lat osiemdziesiątych. Wyczynów głównego bohatera w kulminacyjnej scenie akcji nie powstydziłby się sam John Matrix z „Commando”. Choć przyznam, że nadal bawiłem się świetnie. Dlatego stawiam ten sezon nieco tylko niżej niż pierwszy. A zatrudnienie do roli czarnego charakteru Roberta Patricka było strzałem w dziesiątkę. Z niecierpliwością czekam więc, aż trzeci sezon się skończy, by móc się z nim zapoznać w ciągu kilku dni.
„Reacher” stanowił bardzo miłe zaskoczenie. Podszedłem do serialu z rezerwą, a okazał się niezwykle sprawną sensacją, z sympatycznymi bohaterami, całkiem interesującą intrygą i świetnie utrzymanym tempem. Czwartego sezonu jeszcze nie zapowiedziano, ale mam nadzieję, że powstanie. Wszak materiału źródłowego nie brakuje, a odtwórca głównej roli wydaje się zainteresowany odgrywaniem bohatera.